W kilkudziesięciu polskich miastach dzieci nie zobaczą tańczącego słonia ani tygrysa skaczącego przez płonącą obręcz. Obowiązują w nich zarządzenia prezydentów, zakazujące wynajmowania terenów miejskich cyrkom, w których występują dzikie zwierzęta. Od kilku lat w sądach administracyjnych trwa batalia o te zakazy. Orzecznictwo nie jest spójne.
Stres i cierpienie
Dlaczego miasta utrudniają działalność cyrkowcom? – Ludzie często nie są świadomi, jak drastyczna jest tresura zwierząt. Każdy występ kosztuje ogrom cierpienia. Problemem jest też transport zwierząt – mówi Anna Walijewska, wiceprezes Fundacji Zwierzęta Niczyje, która skłoniła prezydenta Suwałk do wydania zarządzenia.
CZYTAJ TAKŻE: Warzelnie kultury miejskiej
– Zwierzęta cyrkowe spędzają ponad 200 dni w roku w podróży. Codziennie są zmuszane do przebywania w nowym miejscu, o nieznanych zapachach i dźwiękach. To potęguje stres. Także występy przed publicznością, hałas i migocące światła mają wpływ na ich zdrowie. Zwierzęta się samookaleczają – mówi Anna Plaszczyk z Fundacji Viva. Podaje też przykłady. Fundacja odebrała jednemu z cyrków niedźwiedzia, dwa żółwie jaszczurowate, żółwia pustynnego i krokodyla nilowego. Ten ostatni miał zaklejany taśmą pysk, żeby widzowie mogli go bez strachu dotykać. To, jak bardzo bał się krokodyl, nikogo już nie obchodziło. Co więcej, trzymano go w tak małym zbiorniku, że nie mógł się wyprostować. W dokumentacji figurował jako kajman okularowy, bo prawo nakłada łagodniejsze wymogi dotyczące warunków trzymania takich zwierząt. Cyrkowy niedźwiedź nie miał pazurów i kłów. Był chory.
AdobeStock