Podobnych protestów będzie przybywało, ponieważ w całym kraju miejskim przewoźnikom coraz szybciej rosną koszty, a w kurczących się budżetach miast trudno będzie znaleźć dodatkowe pieniądze na podwyżki.
Łódzkie autobusy i tramwaje mają stanąć w poniedziałek 5 września o godzinie 2 w nocy. Związki zawodowe działające w łódzkim Miejskim Przedsiębiorstwie Komunikacyjnym, które od maja toczą z zarządem MPK spór zbiorowy, zapowiedziały strajk bezterminowy i rotacyjny. Wcześniejsze mediacje toczące się przy udziale negocjatora nie przyniosły efektu. Związkowcy okazali się tak zdeterminowani, że zrezygnowali z kilkugodzinnego strajku ostrzegawczego, jaki miał miejsce wiosną 2020 r. Wtedy tramwaje i autobusy nie wyjechały z zajezdni pomiędzy godzinami 3.30 - 5.30, ale potem już kursowały normalnie.
Protestujący żądają wzrostu stawki godzinowej o 2 zł na stanowiskach robotniczych oraz zwiększenia wynagrodzenia na stanowiskach nierobotniczych o 300 zł miesięcznie z wyrównaniem od czerwca. MPK twierdzi, że nie ma na to pieniędzy.
Czytaj więcej
Samorządy znalazły się pod ścianą: przez rosnące ceny energii, paliw, inflację i słabnące wpływy do budżetów ograniczane Polskim Ładem muszą ciąć wydatki na transport lub podnosić ceny biletów.
- W związku z bardzo dużymi podwyżkami cen paliw oraz usług i materiałów nie ma na ten moment możliwości wygospodarowania dodatkowych środków na wzrost wynagrodzeń – poinformował zarząd spółki. Już teraz MPK zakłada, że na koniec tego roku deficyt przekroczy poziom 30 mln zł. Tymczasem realizacja postulatów kosztowałaby dodatkowe 11 mln zł.