Historia rzeszowskiego festiwalu sięga roku 2018, kiedy to dyrektor Teatru im. Siemaszkowej, Jan Nowara, w porozumieniu zawiązanym z pięcioma dyrektorami teatrów na Litwie, Słowacji, Ukrainie, Węgrzech i w Czechach wymyślił i powołał do życia rotacyjny (w każdym roku odbywa się w innym kraju) Międzynarodowy Festiwal Sztuk TRANS/MISJE. Jego pierwsza edycja miała miejsce w Rzeszowie, druga zaś, w 2019 roku w słowackich Koszycach. Tegoroczna edycja festiwalu odbędzie z kolei w litewskich Trokach, które to miasto pełni w tym roku zaszczytną funkcję Litewskiej Stolicy Kultury 2020. Pierwsza edycja Festiwalu, ta z 2018 roku, cieszyła się tak wielkim powodzeniem wśród rzeszowian i gości, że gdy właściwy festiwal TRANS/MISJE wyprowadził się do Koszyc, dyrektor Jan Nowara w porozumieniu z marszałkiem województwa podkarpackiego, Władysławem Ortylem, postanowili nie zostawiać pustego miejsca na mapie kulturalnej Rzeszowa. W ten sposób powstał festiwal TRANS/MISJE – Wschód Sztuki (zwany „małymi” TRANS/MISJAMI w odróżnieniu od pierwotnych, tzw. „dużych” TRANS/MISJI). Myśl przewodnia festiwalu pozostała bez zmian: ma to być wciąż spotkanie kultur, mentalności i artystycznej wrażliwości Artystów z Polski oraz Europy Środkowo-Wschodniej (stąd nazwa Wschód Sztuki). Program tegorocznej, drugiej edycji „małych” TRANS/MISJI na skutek pandemii kilka razy zmieniał swoje oblicze, ważne jednak, że ostatecznie festiwal się odbył, stając się jedną z pierwszych dużych imprez teatralnych, przywracających wiarę w popandemiczną normalność. Ostatecznie udało się zaprosić do Rzeszowa artystów z trzech krajów: Litwy, Rumunii i Bułgarii. Program festiwalu został oczywiście uzupełniony przez bogatą prezentację wydarzeń kulturalnych, wyprodukowanych przez organizatora festiwalu, Teatr im. Wandy Siemaszkowej. Funkcję Gospodarzy Festiwalu pełnili zaś dyrektor Jan Nowara oraz Jagoda Skowron – jego pełnomocniczka i rzeczniczka prasowa Teatru im. Siemaszkowej, a także kuratorka TRANS/MISJI.

""

fot.: Maciej Rałowski

regiony.rp.pl

Tegoroczna edycja, zgodnie z ideą TRANS/MISJI ma charakter interdyscyplinarny. W programie czterodniowego, podzielonego na dni narodowe festiwalu mamy więc wydarzenia teatralne (spektakle oraz przedstawienia plenerowe), muzyczne (recitale i koncerty) oraz plastyczne (wernisaże oraz wystawy). Jak zwykle najbogatszą reprezentację zarezerwowano dla teatru. Na scenach (teatralnej i plenerowej) Teatru im. Siemaszkowej zaprezentowali się gospodarze, Teatr „Credo” z Sofii oraz Teatr Narodowy im. Vasile Alecsandriego z rumuńskich Jass. Dzięki internetowi z kolei mięliśmy możliwość zobaczyć znakomity spektakl Teatru Dramatycznego w Szawlach, jako że z powodu obostrzeń sanitarnych litewscy artyści nie mogli przyjechać do Rzeszowa osobiście.

""

fot.: Maciej Rałowski

regiony.rp.pl

Choć 2. edycja rzeszowskich TRANS/MISJI nie miała jakiegoś specjalnego hasła przewodniego, tematem głównym wybranych przez kuratorkę Jagodę Skowron spektakli stała się starość i nasze z nią zmagania. W bułgarskim spektaklu, opartym w całości na mało znanej baśni Andersena „Tata ma zawsze rację” znakomita Nina Dimitrova i jej partner Dimitr Nestorov w absurdalnej poetyce, której nie powstydziłby się pewnie sam Eugène Ionesco, opowiedzieli historię trudnej miłości dwojga staruszków. Jej przesłanie jest proste i przejmujące: najważniejsze w życiu jest przebaczenie drugiemu człowiekowi, akceptacja jego błędów, a drogą do tego jest umiejętność wybaczenia samemu sobie. Choć oparty na baśni i zanurzony w konwencji absurdu spektakl może wydawać się przedstawieniem dla dzieci, jego uniwersalne, głębokie przesłanie sprawia, że dorośli widzowie odnaleźli się w nim równie dobrze, czemu dali wyraz na pospektaklowym spotkaniu z aktorami.

""

fot.: Maciej Rałowski

regiony.rp.pl

Podobną relację eksploatuje litewska propozycja Teatru Dramatycznego w Szawlach. Jest to przedstawienie Mariaż idealny na podstawie sztuki Eugène’a Ionesco Szaleństwo we dwoje, w reżyserii Pauliusa Ignatavičiusa. Ta napisana w poetyce groteski, kameralna opowieść o nieudanym związku dwojga kochanków, którzy są ze sobą od czterdziestu lat, przeżywając kalejdoskop nieustannych wzlotów i upadków, nieoczekiwanie zostaje przez reżysera wpisana w szerszy kontekst. Toczące się na zewnątrz mieszkania kochanków niesprecyzowane, kojarzone się z wojną ostre walki zostają – za sprawą scenografii Gody Palekaitė, muzyki Dominykasa Morkūnasa oraz świateł Dariusa Malinauskasa – przeniesione w sferę metafizyki, kochankowie zaś, znakomicie sportretowani przez Gintarė Ramoškaitė oraz Aidasa Matutis, ucharakteryzowanych na ludzi znacznie od siebie starszych przeobrażają się w postaci niemal mityczne. To wszystko, w połączeniu z użyciem wózka inwalidzkiego, przesuwa spektakl Pauliusa Ignatavičiusa w kierunku Becketa i „Końcówki”, w której dwaj bohaterowie czekają na śmierć. W takim ujęciu Ionescowe mieszkanie kochanków staje się wieczną poczekalnią dla dwojga starych, niemogących odejść z tego świata ludzi, którzy od lat grają w teatrze miłości i nienawiści (świetny zabieg teatru w teatrze) wciąż te same role. Tragedia człowieka, zdaje się mówić litewski reżyser, polega na tym, że Bóg, wojna czy sąsiedzka empatia  – wszystko, co ingeruje w życie bohaterów z zewnątrz – zostaje wzięte w nawias, prawdziwe piekło tkwi bowiem w naszych głowach. Spektakl ponury i poruszający.

""

fot.: Maciej Rałowski

regiony.rp.pl

W spektaklu Teatru Narodowego im. Vasile Alecsandriego w Jassach „Szczęście, które minęło”, w reżyserii Radu Ghilasa, na podstawie sztuki Furio Bordona, znanej w Polsce pod tytułem „Ostatnie kwadry”, bohater grany przez wybitnego rumuńskiego aktora Emila Coseru postanawia ustąpić miejsca swojemu synowi i przenieść się do domu opieki. Jest zawieszony między wiecznością, z którą ma kontakt poprzez swoją zmarłą żonę a naszym światem, nie mającym mu właściwie już nic do zaoferowania. Jego decyzja jest wyzwaniem rzuconym losowi – deklarując przeniesienie do domu spokojnej starości, daremnie czeka na jedno słowo syna: „zostań”. W finale ojciec zabiera ulubione książki i płyty i wychodzi – nie wiadomo, czy do przytułku, czy na spotkanie ze swoją zmarłą żoną.

""

fot.: Maciej Rałowski

regiony.rp.pl

Gospodarz festiwalu, Teatr im. Wandy Siemaszkowej, uraczył nas premierą zapomnianego nieco w Polsce komediodramatu Williama Szekspira „Wesołe kumoszki z Windsoru” w reż. Pawła Aignera. Reżyser ten znany jest z energetycznych, świetnie skonstruowanych teatralnych „samograjów”, które bazują na kreślonym dość grubą kreską obrazie scenicznego świata. W jego obręb zostają wrzuceni bohaterowie, kreowani przez rozpędzonych do granic możliwości, opierających swe kreacje na rytmie i wzajemnym pobudzaniu aktorów. W efekcie powstaje teatr dynamiczny, atrakcyjny dla widza, z dużą dozą dystansu do opowiadanej historii, w którym nie liczy się psychologia, a pewna metaforyczna mozaika, w którą układają się kaskady scenicznych wątków i zdarzeń. Nie inaczej jest w Rzeszowie: opowieść o lekcji, jaką dają mieszkające windsorskie kobiety, zarówno zjawiającemu się tam w gościnie sir Johnowi Falstaffowi, jak i miejscowym mężczyznom (w tym własnym mężom), toczy się na scenie wartko, w dobrym stylu, stając się jedną z najlepszych rozrywkowych propozycji rzeszowskiego Teatru. Można by w zasadzie zakończyć recenzowanie tego spektaklu, gdyby nie znakomita kreacja, którą stworzył w roli Falstaffa krakowski aktor Tomasz Schimscheiner. Jego sir John to starzejący się (niestety często bez godności) mężczyzna około pięćdziesiątki, żałosny, budzący zażenowanie. Schimscheiner jednak nie poprzestaje na odmalowaniu portretu podstarzałego, prowincjonalnego Casanovy – gdy przegląda się w lustrze, widząc tam młodego chłopaka, czuć, że widzi tam też siebie, że sam ucieka we własną, urojoną młodość. Te momenty – a jest ich kilka – sprawiają, że Falstaff jawi się nam w rzeszowskim przedstawieniu jako głęboko nieszczęśliwa, niemal tragiczna postać mężczyzny w głębokim kryzysie, który w żaden sposób nie może zatrzymać brutalnego czasu i zapanować nad prawami natury. Płaci za to cenę największą w dzisiejszym okrutnym, egoistycznym i skupionym na autopromocji świecie: zostaje ośmieszony i skompromitowany.

""

fot.: Maciej Rałowski

regiony.rp.pl

 Teatr z muzyką łączyły dwa recitale, które zaprezentowały dwie artystki, związane z Rzeszowem: gwiazda stołecznych teatrów, aktorka, piosenkarka i reżyserka Anna Sroka-Hryń oraz młoda, niezwykle utalentowana Gaba Janusz, śpiewająca różne muzyczne gatunki. Sroka-Hryń zaprezentowała rzeszowskiej publiczności recital przedwojennych szlagierów w stylu piosenki aktorskiej, Gaba Janusz zaś koncert Folk Kolor, oparty na muzyce bałkańskiej oraz polskich melodiach ludowych. Trzeba przyznać, że oba wydarzenia stały na wysokim poziomie, czego dowodem była frenetyczna reakcja licznie zgromadzonej (oczywiście zamaskowanej) publiczności. Z wydarzeń festiwalowych pragnę jeszcze wspomnieć wernisaż XVII Międzynarodowego Biennale Plakatu Teatralnego. Wyniki ogłosił jego twórca i kurator, Krzysztof Motyka, a międzynarodowe jury postanowiło tym razem przyznać główną nagrodę plakatowi Białorusina Jouriego Toreeva. Wykonany z okazji urodzin Antoniego Czechowa, przedstawiał autorską interpretację „Trzech sióstr”: kobiecy grzebień z powyłamywanymi zębami, których zostało już tylko trzy. Gdyby przyjrzeć się dominującemu tematowi festiwalu – starości, plakat ten mógłby z powodzeniem stać się symbolem 2. edycji Festiwalu TRANS/MISJE – Wschód Sztuki: smutnego losu ludzi starszych, nieprzydatnych, borykających się ze sobą i ze światem. I o tym właśnie losie cztery piękne i przejmujące historie opowiedzieli nam na tegorocznych rzeszowskich TRANS/MISJACH artyści z zaproszonych do Rzeszowa krajów.

Materiał Promocyjny