W 2021 r. w samorządowej administracji pracowało ok. 254,8 tys. osób, a średnie wynagrodzenie wynosiło 5,8 tys. zł brutto – wynika z danych przedstawionych ostatnio przez Główny Urząd Statystyczny. Na tej podstawie można oszacować, że łączne wydatki na płace urzędników we wszystkich samorządach wyniosły co najmniej 17,8 mld zł, co pochłonęło nawet 6,7 proc. całości bieżących samorządowych wydatków.
Taki wskaźnik pokazuje, że utrzymanie administracji publicznej może być dla lokalnych budżetów sporym obciążeniem. Zwłaszcza w obecnej sytuacji, gdy te budżety muszą zmierzyć się z dużymi wyzwaniami – z jednej strony ubytkiem dochodów z tytułu rządowych reform podatkowych, a z drugiej strony zwiększonymi wydatkami przez wysoką inflację czy kryzys uchodźczy.
Zadań przybywa
A jednak, jak wynika z informacji zebranych przez „Życie Regionów”, lokalne władze nie chcą i nie mogą dokonywać jakichś drastycznych cięć w wydatkach na swoich pracowników. Nikt więc nie planuje masowych zwolnień. Jeśli już mowa o oszczędnościach, to raczej mają one wynikać z naturalnych procesów, np. rotacji kadr, za to w większości urzędów podwyżek płac po prostu nie da się uniknąć.
– Pandemia oznaczała dla nas ograniczenia obsługi i zakresu realizowanych przez miasto zadań, co przełożyło się w pierwszej fazie na ograniczenie potrzeb etatowych – zauważa Barbara Skrabacz-Matusik, zastępca dyrektora Wydziału Organizacji i Nadzoru w Urzędzie Miasta Kraków. – Ale potem trend się zmienił, samorządom wciąż przybywa pracy, pojawiają się nowe zadania, tym bardziej widoczne dzisiaj, a związane z konfliktem zbrojnym na Ukrainie i potrzebą wsparcia uchodźców. Rosną też oczekiwania mieszkańców co do wysokiej jakości świadczonych usług przez urząd. To wszystko nie pozwala na ograniczenie zatrudnienia – zaznacza Barbara Skrabacz-Matusik.