–Z taką wadą kręgosłupa nie powinno się biegać – powiedziała mi rehabilitantka dziesięć lat temu.
– Trzeba odpuścić, zrobić sobie przerwę, zaczekać, aż się wyleczy do końca – mówili ortopedzi, fizjoterapeuci i inni specjaliści, do których chodziłem z różnorakimi dolegliwościami. Maraton jest niezdrowy – pod tym hasłem znajdziemy w internecie wiele artykułów potwierdzających tę tezę. Maraton, a co dopiero ultramaraton, i to po górach. Albo Ironman w triatlonie, czyli 3,8 km pływania, 180 km na rowerze i 42 km biegu – masakra.
Czy to wszystko prawda? Nie posłuchałem rehabilitantki. Kręgosłup boli mniej i rzadziej. Nie słuchałem ortopedów i fizjoterapeutów. Dolegliwości stawały się mniej dokuczliwe. Pięć Ironmanów, 80-kilometrowy bieg w Bieszczadach, 12-godzinny maraton MTB. Nic się nie stało.
Może więc kilkunastogodzinne zawody wcale nie są takie straszne? Bez bólu się nie obędzie, ale nie ma co demonizować. „Niemal każdy może ukończyć bieg ultra, jeśli tylko ma w sobie pasję i zapał oraz będzie mądrze trenował". Tak twierdzi ultramaratończyk Hal Koerner w „Przewodniku po bieganiu ultra". Też ma rację.
A kontuzje? Są i będą. „Każdy trening to mała kontuzja" – piszą Magda i Krzysztof Dołęgowscy w książce „Szczęśliwi biegają ultra". „Biegając, uszkadzamy subtelnie nasze ciało. I wysyłamy sygnał, gdzie powinny nastąpić udoskonalenia. Wskutek treningu wszystko się zmienia, a modyfikacje przez lata się sumują. Dzięki temu jesteśmy w stanie bić kolejne rekordy" – tłumaczą. I podają korzyści – przez te lata poprawiamy wydolność, wzmacniamy serce, zwiększamy wydajność płuc. Długo by wymieniać. Bo przecież są też korzyści pozafizyczne – uczymy się dyscypliny, kształtujemy silną wolę, przełamujemy bariery. Im dłuższy dystans, tym więcej możliwości.