W moich licealno-studenckich latach, które przypadły na okres młodości Włodzimierza Lubańskiego i Kazimierza Deyny, w Warszawie Górnika się nie lubiło. Obrażało się go na trybunach przy Łazienkowskiej, wymyślając jego zawodnikom od folksdojczów lub w sposób bardziej wyrafinowany. Powstało wiele przyśpiewek i zawołań wykorzystujących nazwiska lub imiona zabrzańskich piłkarzy, układające się w rymy mało dla nich sympatyczne. A robiło się to wszystko z jednego podstawowego powodu: Górnik był jednym z niewielu rywali Legii mogących podkopać jej pozycję i odebrać nieco popularności. Inaczej mówiąc, był godnym przeciwnikiem. Stosunek kibiców Legii do Górnika był dokładnie taki sam, jak Górnika do Legii. My im wymyślaliśmy od hanysów, niemówiących po polsku, a oni nam od warszawioków, na których muszą pracować w kopalniach. Historia nie rozstrzygnęła, kto w tym sporze miał rację. Na chwilę wtrącił się weń prezydent Francji Charles de Gaulle, ogłaszając podczas wizyty w Polsce w roku 1967: „Niech żyje Zabrze, najbardziej śląskie ze śląskich miast, czyli najbardziej polskie z polskich miast". Tyle, że on akurat nie miał na myśli futbolu. De Gaulle wypowiedział to słynne zdanie w Domu Muzyki i Tańca, czyli zabrzańskiej Sali Kongresowej. Wtedy patronem ulicy, przy której stoi ta budowla, była Armia Ludowa. Dziś jest nim de Gaulle.