Roman Szełemej: Tereny poprzemysłowe wymagają niewspółmiernie wielkich nakładów

Wydobycie węgla mocno dewastuje środowisko naturalne w stopniu nieporównywalnym z żadną inną gałęzią gospodarki – mówi Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha.

Publikacja: 04.05.2025 11:09

Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha

Roman Szełemej, prezydent Wałbrzycha

Foto: mat. pras.

Panie prezydencie, pamięta pan, kiedy zapadła decyzja o zamknięciu kopalń w mieście, a potem, kiedy ostatecznie zaniechano wydobycia?

Oczywiście. To było na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. A realnie trzeba przyjąć, że zaprzestano wydobycia w Wałbrzychu w 1995 roku. Ten proces był jednak złożony, bo w trzech kopalniach zaprzestano wydobycia w różnym okresie. W kopalni Nowa Ruda, która też należała do Zagłębia Wałbrzysko-Noworudzkiego, to trwało kilka lat dłużej.

Pytam o to, bo po latach ciszy znów pojawia się problem tzw. biedaszybów. Straż miejska dostała nawet drony, by kontrolować tereny po dawnych kopalniach. Potwierdza się to nielegalne wydobycie?

Nie. Powiedziałbym, że to zjawisko ma charakter absolutnie marginalny. Sprawa dotyczy dwóch–pięciu osób, które niszcząc środowisko, zajmują się tym na terenach ogródków działkowych. Ale jako takiego zjawiska biedaszybów już nie ma. Drony są nam potrzebne, by sprawdzać, czy nie ma kolejnych prób wykorzystania tego sposobu łatwego zarobku, bo to się nie odbywa na zasadzie zaspokajania potrzeb materialnych. To jest po prostu łatwy sposób na nielegalne zdobycie kilkuset złotych i często w okolicznościach, powiedziałbym chuligańskich, bo pod wpływem alkoholu.

Niestety, dla niektórych osób z tego obszaru społecznego to jest wciąż kuszące. Zamiast pójść do pracy, wolą ryzykować. My ich ścigamy, bo takie osoby niszczą środowisko i to jest niebezpieczne także dla samych zainteresowanych. Stąd te drony w naszej straży, bo łatwiej jest wysłać dron, niż całą ekipą jechać samochodem po terenie górzystym. Takie próby wydobycia notujemy na terenach niedostępnych. Czasami przez wiele tygodni nie udaje się nam potwierdzić ani jednego epizodu, ale czasami je stwierdzamy.

Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa, czyli de facto właściciel terenów, często zalesionych i górzystych, zupełnie poza miastem, podarował nam tego drona, żebyśmy mogli to monitorować bez wjeżdżania na nieswoje tereny. To są tereny, które nie należą do miasta.

W końcu, po blisko 30 latach od zaniechania wydobycia, zostanie zagospodarowany teren po kopalni Wałbrzych przy ul. Beethovena. Dlaczego to tak długo trwało?

Było tysiąc powodów. Jednym z najważniejszych był brak środków na ten cel. Ale nie tylko u nas, podobnie było też na Górnym Śląsku czy w Małopolsce, ale też w Wielkopolsce, w województwie lubelskim czy łódzkim. Takie zagospodarowanie terenów pogórniczych kosztuje gigantyczne pieniądze.

Czytaj więcej

Jacek Jaśkowiak: Przy miejscach schronienia warto wykorzystać doświadczenia ukraińskie

Ale dlaczego?

Wydobycie węgla mocno dewastuje środowisko naturalne, w stopniu nieporównywalnym z żadną inną gałęzią gospodarki. Mamy przykład choćby palących się hałd czy osuwania się ziemi wokół kopalni. Na zagospodarowanie takich terenów potrzebne są gigantyczne pieniądze, by je oczyścić z substancji toksycznych, bo inaczej się nie da w takim miejscu wybudować czegokolwiek, co miałoby mieć charakter użyteczny. Potem trzeba zaprojektować zagospodarowanie takiej nieruchomości, a na końcu jeszcze to wszystko zbudować.

Tzw. tereny poprzemysłowe wymagają niewspółmiernie wielkich nakładów, żeby stały się użyteczne. Teren po byłej kopalni Wałbrzych wzdłuż ulicy Beethovena zajmuje dziesiątki hektarów. Częściowo stanowi zrekultywowane hałdy, ale większość to obszar stricte pokopalniany, płaski teren z samosiejkami, gdzie dawne zabudowania kopalni czy koksowni zostały zburzone.

Dlaczego to tyle trwało? Po pierwsze, nie mieliśmy na to pieniędzy. Zaoferowała je nam Unia Europejska w postaci Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. To są pieniądze absolutnie poza zasięgiem miasta, samorządu wojewódzkiego i w pewnym sensie nawet państwa polskiego. A jak nie ma pieniędzy, to wiadomo, nic się nie zrobi. Trudno wówczas tworzyć czy kreować papierowe wizje, marnować energię, czy też pieniądze na te projekty.

Rozpoczęliśmy projektowanie dopiero wtedy, kiedy pojawiły się realne pieniądze. Realne, a nie obiecywane, nie przyszłościowe. Mamy mało czasu, bo poprzednia władza, niestety, jak we wszystkim, opóźniała środki unijne, w tym też te z Funduszu Sprawiedliwej Transformacji. W tej chwili stoimy pod ogromną presją czasu, ale musimy zdążyć wydać te środki.

Na tym terenie miasto planuje m.in. nową zajezdnię autobusową. Kiedy powstanie? Będzie przygotowana na autobusy wodorowe ?

Będzie przygotowana na wszystkie autobusy. Mamy już wykonany program funkcjonalno-użytkowy, czyli materiał, który pozwala na zrealizowanie takiej inwestycji w ramach koncepcji zaprojektuj i wybuduj. Ogłosiliśmy już przetarg. Chcemy, by ta zajezdnia powstała w ciągu dwóch, dwóch i pół roku.

Jest to możliwe?

Musi być zrealizowane, bo drugiej szansy nie będziemy mieli. Budujemy więc bazę dla miejskiego zakładu usług komunalnych. Przy tej samej ulicy już za kilka miesięcy oddamy do użytku wielkie schronisko dla zwierząt. Planujemy tam jeszcze mniejsze inwestycje, związane np. z właściwym zagospodarowaniem wód deszczowych po to, żeby można je było wykorzystywać na potrzeby renaturalizacji.

To jest cały program. Przedstawiliśmy go instytucji zarządzającej funduszami europejskimi, czyli urzędowi marszałkowskiemu, a on w trybie konkursowym i pozakonkursowym pieniądze dla miasta przewidział.

Czytaj więcej

Marcin Krupa: Trzeba pamiętać, że w centrum przemian znajdują się ludzie

Panie prezydencie, miasto chce w przyszłości przejść w całości na transport wodorowy? Już część floty jest napędzana wodorem.

Nie, staramy się znaleźć optymalny balans pomiędzy autobusami zeroemisyjnymi, w tym wodorowymi, które także są o napędzie elektrycznym, tylko mają ogniwo wodorowe, a autobusami o tradycyjnym napędzie. Natomiast to, czym my dysponujemy, to w tej chwili kilkanaście autobusów wodorowych plus następne sześć, które są już zamówione. To są autobusy elektryczne, klasycznie wodorowe. Ale nie wydaje nam się, żebyśmy mogli całkowicie postawić na autobusy wodorowe czy elektryczno-wodorowe.

W naszej aglomeracji realizujemy dojazdy do niektórych miejscowości wokół Wałbrzycha, które leżą w górach. Wysyłanie tam pojazdów wodorowych jest zwyczajnie nieefektywne ekonomicznie. Poza tym do niektórych górskich miejscowości, które jednocześnie są połączone siecią kolejową, autobusy elektryczne z powodu różnych wiaduktów nie dojadą, bo się po prostu nie zmieszczą – pojazdy elektryczne są znacząco wyższe od taboru tradycyjnego.

To kwestia ok. 20 centymetrów, a robi zasadniczą różnicę w czasie przejazdu pod wiaduktem kolejowym. Powtórzę, że autobusy wodorowe są naszą nadzieją. Chcemy, by stanowiły ok. 50–60 proc. taboru, choć może się okazać, że pojawi się nowy model autobusu elektrycznego, który zwyczajnie będzie już niższy. Wszystko bardzo szybko się zmienia.

Czy w mieście jest duże zainteresowanie nową odsłoną „Czystego powietrza”? Dużo wniosków o dofinansowanie już do miasta wpłynęło?

Generalnie jest duże zainteresowanie. Po zaprzestaniu przyjmowania wniosków mieliśmy mnóstwo interwencji. Ale trzeba wyraźnie powiedzieć, że te wszystkie patologie, które dotyczyły programu, raczej nie były związane z obszarami miejskimi. Tu sprawa jest jasna – jest piec, który trzeba wymienić, a który my widzimy. Więc weryfikacja jest jasna.

A jak idzie wymiana kopciuchów w starym zasobie komunalnym?

To jest proces, który w tej chwili wchodzi w fazę końcową. Został on u nas rozpoczęty przed kilkunastu laty i powoli dobiega końca. Wałbrzych nigdzie nie jest wskazywany jako miasto o znacząco podwyższonej niskiej emisji, choć jesteśmy ośrodkiem pogórniczym, z tradycją palenia węglem. W tej chwili osiągnęliśmy już taki etap, że właściwie to dotyczy prawie wyłącznie osób starszych, które mają dość niską motywację do zmian.

Albo zwyczajnie ich na to nie stać...

Czasami tak, ale dziś węgiel jest często droższy od gazu, a zwłaszcza wtedy, gdy budynek został docieplony oraz wymienione zostały w nim okna. Dziś proces wymiany kopciuchów jest bardzo dynamiczny. Pozostało nam do wymiany ok. 20 proc. tego, co było jeszcze kilka lat temu. To poszło tak szybko, bo miasto prowadzi bardzo intensywnie z jednej strony program budownictwa komunalnego i społecznego, a z drugiej dużo budynków ze szkodami górniczymi i starymi piecami idzie do rozbiórki.

Czytaj więcej

Prezydent Opola: W mieście mamy ponad 2 tysiące różnych miejsc doraźnego schronienia

Z danych samego urzędu miasta wynika, że liczba mieszkańców Wałbrzycha w dekadzie 2014–2024 spadła aż o niemal 20 proc., do poziomu nieco ponad 90 tys. osób. Co jest tego przyczyną? Migracja zarobkowa? Czy coś jeszcze?

To jest ta sama przyczyna, która dotyczy całej Polski, przede wszystkich miast.

No może poza Warszawą, gdzie liczba mieszkańców stale jednak rośnie.

W Warszawie też problem występuje, tylko że następuje migracja do gmin sąsiednich. Stolica – z tego co wiem – planuje zamknąć kilka przedszkoli w centrum z powodu migracji wewnątrz miasta. Niektóre dzielnice, szczególnie Śródmieście, przestają być miejscem, gdzie się mieszka, a raczej pracuje. I to samo dzieje się u nas. Część mieszkańców przeniosła się na tereny wokół Wałbrzycha. Więc ten ubytek mieszkańców u nas nie jest taki dramatyczny. Są jednak miasta, gdzie liczba mieszkańców spada jeszcze szybciej. Choćby wielka, piękna Łódź, która ma w tej chwili ok. 600 tysięcy mieszkańców, a jeszcze niedawno miała ponad 800 tys.

Pod koniec marca odbyła się w Wałbrzychu wielka konferencja pod patronatem „Rzeczpospolitej” zatytułowana „Miasta wyzwań”. Uczestniczył w niej Andrzej Domański, minister finansów, czy Tomasz Siemoniak, szef MSWiA. Byli przedstawiciele instytutów rozwoju miast i prawie 200 prezydentów, z którymi rozmawialiśmy m.in. o depopulacji. Ten problem dotyka niemal wszystkich, poza piątką miast metropolitarnych. Dotyka zarówno miast z sukcesem, jak i miast, które były synonimem kłopotów. Problem depopulacji jest wszędzie: w Chełmie, w Kaliszu, w Koninie czy w Sosnowcu.

Polaków rodzi się dramatycznie mało, więc to nie dotyczy jakichś miast szczególnych, to jest problem ogólnopolski, a nawet europejski. Jeszcze niedawno Czesi mieli wskaźnik urodzeń na poziomie 1,9–2, co gwarantowało zastępowalność pokoleń. Skończyło się dwa lata temu. Dziś ten wskaźnik wynosi 1,3, tyle co w Polsce. Nie ma tam dodatniego przyrosty naturalnego i Czesi nawet nie wiedzą dlaczego. To jest zjawisko kulturowe, cywilizacyjne. Może to jest zderzenie światów, cywilizacji, religii? Trudno powiedzieć. Ale jeśli czarne scenariusze się sprawdzą, to za 40 lat Polska będzie miała ok. 20 mln mieszkańców, w większości osób starszych.

Jest na to jakaś recepta? Chyba działania lokalne nie wystarczą...

Dziś same żłobki i przedszkola już nie wystarczają. Program 800+ też kompletnie nie zadziałał. Może decyzje o posiadaniu dzieci wiążą się z tym, jak widzimy przyszłość na świecie? A ta nie jawi się w różowych barwach.

Panie prezydencie, pamięta pan, kiedy zapadła decyzja o zamknięciu kopalń w mieście, a potem, kiedy ostatecznie zaniechano wydobycia?

Oczywiście. To było na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. A realnie trzeba przyjąć, że zaprzestano wydobycia w Wałbrzychu w 1995 roku. Ten proces był jednak złożony, bo w trzech kopalniach zaprzestano wydobycia w różnym okresie. W kopalni Nowa Ruda, która też należała do Zagłębia Wałbrzysko-Noworudzkiego, to trwało kilka lat dłużej.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Okiem samorządowca
Prezydent Szczecina Piotr Krzystek: Nie wszędzie da się zastąpić człowieka
Okiem samorządowca
Jacek Jaśkowiak: Przy miejscach schronienia warto wykorzystać doświadczenia ukraińskie
Okiem samorządowca
Marcin Krupa: Trzeba pamiętać, że w centrum przemian znajdują się ludzie
Okiem samorządowca
Wójt Grabówki: Rozwód nie był przyjemny dla Supraśla, ale trzeba się dogadać
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Okiem samorządowca
Prezydent Opola: W mieście mamy ponad 2 tysiące różnych miejsc doraźnego schronienia
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne