Co jeszcze w Przemyślu jest potrzebne dla uchodźców? Czy na razie darów wystarczy?
Myśmy w pewnym momencie zatkali się w magazynach, bo byliśmy przygotowani na 2–3 tys. osób dziennie. Ale ta pomoc zaczęła płynąć w znacznie większych rozmiarach. A towar z magazynów, który wydajemy, to ilości paletowe, ilości tirowe, które są wydawane ludziom. My też organizujemy pomoc do naszych miast partnerskich w Ukrainie bezpiecznymi kanałami. I wiemy, że to zostanie spożytkowane w najlepszy możliwy sposób. Otworzyliśmy wielkie centrum logistyczne dzięki Arturowi Kazienko, właścicielowi marki Kazar, który jest głową operacji – przygotowania nowego punktu humanitarnego i logistycznego.
Otrzymaliśmy od firmy Saller halę po dawnym supermarkecie. To 12 tys. mkw. Mamy nadzieję, że znajdzie się tam ok. 600 miejsc noclegowych. Tam jest też część magazynowa.
Jako miasto pomagamy też niektórym organizacjom pozarządowym, dając im miejsca w magazynie. Można udzielać nadal pomocy, tylko proszę o śledzenie komunikatów, co jest aktualnie nam potrzebne.
W piątek ruszyła strona, na której są komunikaty o potrzebach rzeczy dla uchodźców. Warto ją śledzić. My nie chcemy gromadzić tych darów, a działać pod zamówienia strony ukraińskiej. Chcemy dostarczać im to, co jest aktualnie potrzebne.
Czy chociaż niewielka część tych uchodźców z Ukrainy chce zostać w Przemyślu, bo mają tu rodzinę, znajomych, bo blisko stąd do domu – do Ukrainy? Zapisują oni już swoje dzieci do szkół czy przedszkoli?
Tak, jest taka grupa, która chce zostać troszkę bliżej tego miejsca. Ta emigracja, która ma miejsce do Polski, to głównie fala osób, które już mają rodzinę czy znajomych w Polsce: we Wrocławiu, w Gdańsku, w Warszawie, w całym kraju. I często do nich dołączają teraz żony z dziećmi albo do rodziców dołączają dzieci. W taki sposób to działa. Około 95 proc. przyjeżdżających do Przemyśla osób ma już swoje miejsca.
Rok temu w rozmowie z „Rzeczpospolitą” mówił pan, że praca samorządowca jest zdecydowanie bardziej wymagająca niż posła, ale z drugiej strony dająca poczucie większej sprawczości. Nadal tak pan uważa?
Zdecydowanie tak. Wystarczy zobaczyć, co teraz robię jako samorządowiec, a co robią posłowie w tym czasie.
Niektórzy jeżdżą do Ukrainy.
Ja też byłem w Ukrainie, bo chciałem zobaczyć miejsca, gdzie będziemy rozbijać centra humanitarne po drugiej stronie, jeżeli będzie taka potrzeba. Już jesteśmy przygotowani, żeby postawić tam kilka obozów humanitarnych. Czekamy tylko czy i kiedy taka sytuacja będzie potrzebna – wtedy ruszamy i w ciągu kilku godzin jesteśmy po drugiej stronie granicy i działamy.
A praca samorządowca jest może bardziej wymagająca, może bardziej bezpośrednia. Na pierwszej linii frontu. Czy poseł, czy członek rządu, czy samorządowiec – każdy ma swój odcinek do pracy i żadnej z tych profesji nie będę deprecjonował. Zdecydowanie więcej się dzieje w samorządzie.