Iwona Marcinkiewicz, brązowa medalistka olimpijska z Igrzysk w Atlancie

Jako dziecko spędzałam wakacje na Mazurach i „Pelikan” – a potem „Wigry 3” – były ich nieodłącznymi rekwizytami. Później, przez lata uprawiania wyczynowo łucznictwa trener zapobiegawczo zabraniał nam jazdy na rowerze. Ewentualny upadek i nawet najmniejszy uraz mógłby wykluczyć z treningów i startu w zawodach. Teraz bardzo doceniam to, że mogę już wsiąść na rower, kiedy chcę. Na co dzień nie kalkuluję, jak wiele mi to przynosi korzyści. Po prostu – jeżdżę, bo lubię. Ale, jak się zastanowić, jazda na rowerze to same plusy! Kolarstwo jest prozdrowotne: poprawia krążenie, zmniejsza ryzyko nadciśnienia i wielu innych chorób. Jest eko, trendy i darmowe. Daje poczucie wolności i niezależności, a w dużym, zatłoczonym i zakorkowanym mieście pozwala dotrzeć do celu szybciej i w dodatku pod same drzwi. Najbardziej lubię wycieczki bez mapy i konkretnego planu. W nawale obowiązków rzadko znajduję czas na wypad dłuższy niż 50 km, ale często okazuje się, że w najbliższej okolicy jest mnóstwo ciekawych miejsc, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Nawet krótka przejażdżka do pobliskiego lasu pozwala oderwać się od codzienności i poczuć jak na wakacjach. Jeżdżę na rowerze, bo to mnie uspokaja, dodaje pozytywnej energii, pomaga zachować kondycję fizyczną i psychiczną, porządkuje myśli. Najlepsze pomysły przychodzą mi do głowy podczas jazdy, a świat oglądany z siodełka roweru jest piękniejszy. Poza tym żyłka sportowca każe mi cały czas trochę się ścigać, więc liczę przejechane kilometry i pobijam swoje małe życiówki.