Nie ma takiego drugiego regionu w kraju, w którym prywatne lasy dorównywałyby areałem Lasom Państwowym. W czym zatem problem? W nieprawdopodobnym wręcz rozdrobnieniu leśnych działek. To spuścizna po powojennej ustrojowej zmianie: reformie rolnej, a potem trwającej dekady nieracjonalnej praktyce przekazywania leśnego majątku spadkobiercom.
Dziś trudno nawet precyzyjnie policzyć, czy właścicieli i współwłaścicieli mazowieckich lasów jest 900 tys., czy ponad milion. W samej Warszawie i najbliższej okolicy stolicy lasy pokrywają 13 tys. prywatnych działek.
Nic dziwnego, że trudno racjonalnie planować w takim lesie sensowną gospodarkę, gdy średnia wielkość działki to zaledwie 1 ha, a najczęściej mamy do czynienia z kilku- i kilkunastoarowymi zagajnikami.
Czytaj więcej
Choinki po Świętach nie muszą skończyć na śmietniku. W niektórych miastach zbierane są, by na wiosnę je zasadzić.
Stefan Traczyk, prezes mazowieckiego Stowarzyszenia Leśników i Właścicieli Lasów, zwraca uwagę, że polskie prywatne lasy (1,7 mln ha), pięciokrotnie mniejsze in gremio od Lasów Państwowych, mogłyby corocznie dostarczać na rynek nawet 5 mln m sześc. surowca tartacznego i cennej energetycznej biomasy, a do tego przynosić stały dochód właścicielom. Niestety, rozdrobnione i rozrzucone po kraju, często pozostawione swojemu losowi, zupełnie nie liczą się w surowcowej grze. Stan rozproszenia prywatnego leśnego interesu, choć nikomu nie przynosi korzyści, trwa niezmiennie od dekad. Siłowe metody stosowane do łączenia leśnych gospodarstw w epoce kolektywizacji lepiej wykreślić z pamięci.