Metal Madness to firma pod każdym względem nietypowa. Niewielki poniemiecki budynek z czerwonej cegły. Dostępu do drzwi bronią fantazyjnie pokręcone kraty, a okna pokrywają metalowe pajęczyny. W urządzonym w środku biurze również dominuje czerwona cegła. Tuż obok stoi 200-metrowa hala. Tam odbywa się produkcja.
Widać krzątających się mężczyzn – ciemno ubrani, niektórzy mają brody, tatuaże i ozdoby. Jest głośno. Ktoś uderza młotkiem, a w powietrzu czuć charakterystyczny zapach spawania. Praca idzie pełną parą. Jak to w kuźni.
Nisza w metaloplastyce
Metal Madness do życia powołał Paweł Hołownia „Szeryf”. Zaczął od studiów prawniczych, potem założył firmę budowlaną zajmującą się wykończeniem wnętrz. Wtedy też odkrył potencjał metaloplastyki.
– Całe dorosłe życie zajmowałem się wnętrzami w szerokim zakresie. Kilka lat temu zauważyłem na rynku trend wzbogacania wnętrz w wysokiej jakości elementy z metaloplastyki, poznałem wtedy też Łukasza Bieleckiego, wyjątkowo zdolnego spawacza- -artystę zwanego dalej Szatanem, który stał się moją prawą ręką w próbie stworzenia tego, czym jest teraz Metal Madness – opowiada „Rzeczpospolitej” Paweł Hołownia.
CZYTAJ TAKŻE: Spróbujcie specjałów zrobionych w Szczecinie