Czy bazary, jakie znamy, mają rację bytu i szanse przetrwania w centrach dużych miast?
Nie mają, z wielu przyczyn. Pierwsza – prawna. Dziś w planach miejscowych i studiach (uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego – red.) nie ma miejsca na targowiska. Kupcy próbują wymóc takie zapisy, ale trwa to bardzo długo, w efekcie wiele bazarów funkcjonuje „bez papierów”, bo w planie miejscowym jest np. plac lub zabudowa mieszkaniowa. Jedynym warszawskim targowiskiem, które ma miejsce na planie, jest Bazar Różyckiego. Druga kwestia to kwestie cywilizacyjne – m.in. przepisy budowlane i wymogi Sanepidu. Na przykład ogrzewanie w pomieszczeniu, w którym pracuje się przez 8 godzin, czy umywalka w pawilonie, gdzie handluje się żywnością. W pawilonach sprzed 20-50 lat nie tylko nie ma umywalki, ale jeszcze przecieka dach. Kupcy nie chcą modernizacji, bo to podniesie czynsz.
Bazar nie powinien być nowoczesny?
Bałagan i brak inwestycji może wynikać też z bardzo krótkich terminów dzierżawy. Z umową na trzy miesiące czy rok, trudno oczekiwać nakładów ze strony kupców. Jednak targowiska muszą ewoluować, ich oferta musi się rozszerzać. Mają przecież konkurencję w postaci tanich marketów, które wyrastają często w pobliżu, bo tu są klienci. Ale żeby utrzymać niskie ceny, nie mogą ponosić zbyt wysokich kosztów.
Modernizacja może przy tym zabić bazarowego ducha – zdarza się, że nowobudowane hale czy pawilony nie przyciągają ani kupców, ani klientów. Bazar musi być tani, musi też komunikować wizualnie, że jest tani. Wtedy przyciągnie różne portfele.