Spektakl Yany Ross, oparty na tekście niemieckiego dramatopisarza Franza Xavera Kroetza, jest wyjątkowy. Wybitna aktorka gra w otwartej przestrzeni, po której poruszają się widzowie, podglądana jak pod mikroskopem – w otoczeniu scenografii, który tworzy aurę apartamentu singielki.
Wyjątkowa sytuacja
– To sytuacja wyjątkowa, również dlatego, że po raz pierwszy gram monodram. Wracając do ścian… Byłam pełna niepokoju do czasu prób, kiedy pojawili się pierwsi widzowie. Bałam się, że zdenerwowana ich bliskością nie będę w stanie ukryć drżenia dłoni – mówiła mi aktorka.
Taka scenografia do roli samotnej kobiety na skraju załamania nerwowego akurat pasuje. – W pewnych momentach… – dopowiada artystka. – Założenie jest natomiast takie, żeby widzowie mogli krążyć wokół sceny i przyglądać się tej kobiecie w jej mieszkaniu z różnych perspektyw, przybliżać się, oddalać. Na premierze krakowskiej pojawiło się zbyt wielu widzów, otoczyli scenę, okleili ją kilkoma rzędami i tak trwali do końca spektaklu. Wtedy powstał pomysł, żeby otoczyć scenę czerwonym sznurem, niczym eksponat w muzeum, ekspozycję – i w ten sposób wydłużyć każdy bok kwadratu sceny, tym samym jednak widza od niej oddalając – tłumaczy.
CZYTAJ TAKŻE: Dramat w teatrach. „Trzecia fala okazała się najgorsza”
– Ale wówczas dojrzałam już do poczucia, że ta bliskość widzów, która napawała mnie lękiem, jest niezbędna, bo to właśnie oni tworzą ściany mojego domu. Nieme ściany. Obecność ludzi – tak bliska, tak odczuwalna – podkreśla brak żywych relacji mojej postaci ze światem zewnętrznym. I wcale nie jest to przypadek wyjątkowy. To powszechny przykład samotności, do której ludzie przywykają, nie zdając sobie sprawy, do jakiego stopnia samotność ich pochłania. A furtka, która otwiera się w finale, jest zaskoczeniem. Dla niej samej – dodaje.