Wybory samorządowe z wielu powodów stanowią największe wyzwanie dla partii politycznych. Wymagają zaangażowania ogromnych sił i rekrutacji tysięcy kandydatów. To też rywalizacja z lokalnymi komitetami i samorządowcami bez przynależności partyjnej.
W tym roku jednak – głównie za sprawą wyborczego kalendarza – wybory, które odbędą się najpewniej 7 i 21 kwietnia, zyskują szczególne znaczenie. Bo toczą się w wyjątkowych okolicznościach. W 2023 r., po ośmiu latach rządów PiS, nowa koalicja – nazywająca się koalicją 15 października – przejęła władze.
Czytaj więcej
Będzie wspólny komitet PSL i Polski 2050 w wyborach samorządowych. Deklaracja liderów tych partii w praktyce rozpoczyna prekampanię samorządową.
Ale wydarzenia z początku 2024 r. pokazują, że nie oznacza to końca politycznej polaryzacji. I chociaż wybory samorządowe będą o sprawach samorządu, to ich ostateczny wynik wpłynie na ogólnokrajową dynamikę polityczną. A sama kampania będzie wpisywać się w wydarzenia ogólnokrajowe i globalne. – Spodziewam się, że kampanię samorządową będą destabilizować wydarzenia zewnętrzne – twierdzi w rozmowie z nami jeden z najważniejszych polityków PiS.
Czym wybory samorządowe w 2024 roku będą się różnić od tych z 2018 roku?
Ostatnie wybory samorządowe – jesienią 2018 r. – toczyły się w zupełnie innej sytuacji. PiS rządziło trzy lata i nie było zużytą partią władzy. Dla ówczesnej opozycji wybory samorządowe i obrona władzy w samorządach były kluczowe. Tak się stało przede wszystkim w dużych miastach, a sukces Rafała Trzaskowskiego w Warszawie i zwycięstwo w I turze wyborów zapewniło Koalicji Obywatelskiej potrzebny oddech. PiS jednak zyskało władzę w połowie sejmików. I mogło przejść do dalszej ofensywy: w wyborach europejskich w 2019 r. i późniejszych wyborach do Sejmu.