Wsparcie przybiera różne formy: zwolnień z czynszu za wynajem stadionu, umów o promocję, dotacji, sponsorowania przez spółki komunalne. Czasami, żeby ratować zagrożony klub, miasto musi go po prostu przejąć. Na zachodzie Europy, jeśli wydatki nie spinają się z dochodami, to najczęściej sprawę załatwia bogaty, prywatny właściciel.
Na garnuszku ratusza
W polskiej piłce nie ma szejków, nie zgłaszają się rosyjscy oligarchowie. Polscy miliarderzy też się nie garną do futbolu, a Zbigniew Jakubas, który ostatnio wsparł Motor Lublin, czy Michał Świerczewski (właściciel X-kom i Rakowa Częstochowa) to wyjątki.
Zagraniczny kapitał do polskiej piłki nie napływa, a jeśli już się pojawia, jak w Kielcach, to stosunkowo szybko traci zapał. Najlepszymi i najsolidniejszymi mecenasami są w tej sytuacji miasta. Wspierają futbol nawet wtedy, gdy nie mają większościowych udziałów, a często bywa po prostu tak, że są współwłaścicielami piłkarskich spółek, jak w Kielcach, Wrocławiu, Zabrzu, Płocku i Bielsku-Białej.
CZYTAJ TAKŻE: Małym klubem piłkarskim pod Warszawą opiekują się gwiazdy murawy
Nie znaczy to, że samorządy chcą być właścicielami klubów lub wspierać je w inny sposób. – Jest stosunkowo mało klubów zarządzanych przez prywatnych właścicieli. To systemowy problem polskiej piłki. Wrocław, Gliwice, Bielsko-Biała też poszukują prywatnych inwestorów i są gotowe sprzedać udziały. Prezydent Gliwic mówił o tym wprost. Część środków zaangażowanych we wsparcie profesjonalnego futbolu można by przeznaczyć na co innego – mówi „Życiu Regionów” prof. Rafał Adamus, były członek rady nadzorczej Piasta.