W erze intensywnej industrializacji fabryka była całym życiem. Nie tylko dawała pracę, ale też leczyła, kształciła dzieci, zapewniała mieszkanie. Wielkie zakłady z przełomu XIX i XX stulecia były niczym miasteczka z własną infrastrukturą – wystarczy wspomnieć włókiennicze imperium Izraela Poznańskiego (dziś łódzka Manufaktura), czy Stocznię Gdańską.
Okazuje się, że ponad sto lat później idea pozostaje aktualna, zmienia się jedynie forma. Dziś przemysłowe miasto musi być ekologiczne i bezemisyjne.
Z podobnego założenia wyszli Węgrzy. W północno-zachodniej części kraju, u zbiegu granic z Austrią i Słowacją (w okolicy wsi Hegyeshalom i Bezenye) ma powstać współczesne miasto-fabryka. Koszt – miliard euro.
Będzie tu zielono w znaczeniu ekologicznym, a dosłownie – być może zielono-żółto-czerwono, czyli w kolorach papryki. Bo planowane miasto to gigantyczny, 330-hektarowy ogród z przemysłową uprawą warzyw i owoców. Używając terminologii sportowej, gospodarstwo zajęłoby prawie 500 boisk piłkarskich.
Na 30 hektarach staną szklarnie, 50 dalszych zajmą otwarte uprawy. Do tego 50-hektarowe centrum przetwórczo-logistyczne, być może także hodowla ryb (mowa o łososiu, okoniu i doradzie).