Ta wiadomość sprowokowała mnie do sentymentalnych wspomnień z czasów młodości, czyli z końca lat 70. i 80. Nie było wtedy całonocnych sklepów z alkoholem. Tzn. nie było oficjalnie. Te nieoficjalne nazywane były w Krakowie „metami", a ponieważ były nielegalne, więc nie eksponowały towaru w witrynach, a raczej w oknach.
Najbardziej znaną były „dorożki". W nazwie nie było nic konspiracyjnego, a nawet było wiele dekonspirującego. Wódkę, ukrytą we wnętrzu dorożkarskiego kozła sprzedawał fiakier. W zimowe noce była nawet zmrożona! No i można było od razu zamówić kurs z powrotem na imprezę. „Dorożki" dotrwały do wolnej Polski.
Inna „meta" znajdowała się na ulicy Rajskiej. W połowie drogi między Rynkiem a ówczesnym akademikiem uczelni artystycznych na Wybickiego (dziś znów Pomorskiej). Miłośnicy muz różnych odwiedzali to miejsce tym swobodniej, że „meta" mieściła się w warsztatach krakowskich teatrów (dziś Małopolski Ogród Sztuki). Oprócz alkoholu można tam było nabyć na wynos kieliszki i zagrychę. Żywot „mety" zakończyło kilka skandali z pijanymi wartownikami znajdujących się vis a vis koszar Obrony Terytorialnej Kraju. Było to wielce demokratyczne posunięcie ówczesnych władz, bo wraz z wartownikami wygodne miejsce zaopatrzenia straciła też kadra oficerska.
Natomiast nieco dalej w kierunku słynnych z „Wesela" Bronowic, przy ulicy 18 Stycznia (rocznica odbicia przez Armię Czerwoną Krakowa z rąk Wehrmachtu), na terenie zbudowanej w czasie wojny dzielnicy niemieckiej znajdowała się „meta" szczególna. W głębi podwórka, z okna na wysokim parterze zwisał sznurek zakończony dzwonkiem. Po sygnale w oknie otwierał się lufcik i z góry, na sznurku spływał do klienta szkolny worek na pantofle. Wkładało się do niego gotówkę, a po chwili tą samą drogą otrzymywało się towar i skrzętnie obliczoną resztę. To co nielegalne nie musiało być nieuczciwe. Na owej „mecie" miałem kiedyś dodatkową przyjemność z obserwowania zdumionej twarzy pewnego Amerykanina, którego zabrałem ze sobą na nocne zakupy.
Ten światek nocnego wyszynku za PRL miał w sobie i absurd i wdzięk. W dzisiejszym pomyśle krakowskich urzędników wspieranych, przez co bardziej konserwatywnych radnych wdzięku nie znajduję. Za to absurdu całkiem sporo. W legalnej witrynie legalnego sklepu, legalny towar staje się nagle nielegalny. Jestem za to przekonany, że jak w komunistycznym filmie „Za wami pójdą inni" krakowski pomysł znajdzie naśladowców. Strzeżcie się więc mieszkańcy innych polskich miast. Już idą także po wasze witryny z czystą i nie tylko.