Sztywny cennik dla taxi to efekt patologii, jakie narosły w ostatnich latach. Do Urzędu Miasta wpływało wiele skarg od pasażerów, którzy kwestionowali wysokość pobieranych opłat. - Nasze analizy wykazały, że niektórzy taksówkarze niezrzeszeni pobierają np. 99 złotych za godzinę postoju oraz aż 5 zł za przejechany kilometr w tzw. I taryfie, a więc w obrębie miasta, w godz. 6 -22 w dni powszednie. Tymczasem najniższe stawki taksówkarzy zrzeszonych to 30 zł za godzinę postoju i 1,6 zł za przejechany kilometr w taryfie I. Dysproporcja jest bardzo duża – mówi Maciej Stachura, rzecznik prasowy Urzędu Miasta Katowice.
Bogusław Lowak, naczelnik wydziału transportu w katowickim urzędzie przyznaje, że zbadano, jak w podobnej sytuacji poradziły sobie inne miasta, które również borykały się z problemem zawyżanych opłat w taksówkach. – Najlepszą bronią w takiej sytuacji jest wprowadzenie maksymalnych cen i stawek taryfowych przez miasto - dodaje Lowak. Takie rozwiązania wprowadzono wcześniej w Warszawie, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Szczecinie i Wrocławiu. Stawki maksymalne w tamtych miastach w I taryfie mieszczą się w widełkach 2,8-3,3 zł za pierwszy kilometr oraz od 6 do 8,4 zł opłaty początkowej.
Połowa niezrzeszonych
Pod koniec ub.r. roku w Katowicach było wydanych 1061 licencji dla taksówkarzy. Połowa jeżdżących taksówkami w mieście nie jest jednak zrzeszona w korporacjach, które dbają o przejrzysty cennik. To duży problem, bo urząd miasta jako organ wydający licencje, posiada kompetencje kontrolne jedynie wobec przedsiębiorców, którym licencje wydano. Miasto nie dysponuje danymi, ile taksówek jeździ bez licencji. Może ich kontrolować wyłącznie Inspekcja Transportu Drogowego oraz policja.
Władze Katowic konsultowały projekt z taksówkarzami i zdania były podzielone. Taksówkarze zrzeszeni, a także taksówkarskie związki zawodowe zaakceptowały plan wprowadzenia stawek maksymalnych, przeciwni byli niezrzeszeni. - Przejrzyste zasady i stawki za przejazd służą nie tylko klientom, ale też uczciwym taksówkarzom. Co ważne utrzymują zdrową konkurencję - podkreśla Mirosław Grzywa z zarządu śląsko-dąbrowskiej „S".
Podobnego zdania są władze Katowic. - Kierujemy się przede wszystkim interesem naszych mieszkańców i nie chcemy narażać ich na nieuzasadnione wydatki. Trzeba też dodać, że tak wysokie stawki nie wpływają pozytywnie na wizerunek miasta wśród gości z innych części kraju i zagranicy, którzy np. za niespełna 2-kilometrowy kurs z centrum miasta do Międzynarodowego Centrum Kongresowego musieli płacić ponad 50 złotych, czy kilkaset złotych za dojazd do lotniska w Pyrzowicach – dodaje Stachura.