Chociaż Warmia i Mazury nazywane są krainą tysiąca jezior, to – jak na ironię – dla przeciętnego polskiego kibica są raczej piłkarską pustynią.
Trudno się dziwić. Od ostatniego meczu Stomilu Olsztyn w najwyższej klasie rozgrywkowej minęło już czternaście lat. W tym czasie Duma Warmii zdążyła upaść, pikować do IV ligi, odbić się od dna i wrócić na zaplecze ekstraklasy, gdzie nieprzerwanie występuje od sezonu 2012/2013. Niemal nieprzerwanie też z problemami. Szczególnie przez ostatnie półtora roku słowo „upadek" najbardziej straszyło na klubowych korytarzach.
Niszczarka pieniędzy
Wszystko posypało się z początkiem 2015 r., kiedy umowę sponsorką wypowiedziała klubowi spółka odpowiadająca za budowę w mieście Galerii Warmińskiej (jako sponsor od 2012 r. zadeklarowała się przelać na konto Stomilu w ciągu pięciu lat 10 mln zł). Firma tłumaczyła się – jej zdaniem – brakiem przejrzystości w klubowych rozliczeniach. Mówiąc krótko, sponsor rzekomo nie wiedział, jak naprawdę wydawane są jego pieniądze. Rzekomo, bo ówczesny zarząd Stomilu z zarzutami się nie zgadzał.
To był cios. Turbulencje doprowadziły do zmiany we władzach. Nowym prezesem w miejsce krytykowanego Roberta Kiłdanowicza został Mariusz Borkowski.
I od początku musiał zmagać się nie tylko z problemem braku sponsora. Klub, żeby się uratować, musiał zostać przekształcony ze stowarzyszenia w spółkę akcyjną. Bez tego Stomil nie otrzymałby licencji na grę w 1. lidze.