Często za mało. Nie stać nas na trwonienie kapitału społecznego. Brakuje nam liderów, a od nich zależy jakość naszego życia i przyszłość. Tak jest wszędzie, w gospodarce czy polityce. Liderów mamy znacznie mniej niż w innych społeczeństwach. Jeżeli jeszcze będziemy eliminowali tych, którzy dobrze sobie radzą i wpływają na rozwój lokalnych społeczności, to automatycznie będziemy mieli mniej sukcesów.
Ale niektórzy twierdzą, że ten argument działa w drugą stronę. Tradycyjny lider, który przez kolejne kadencje realnie włada regionem, zajmuje przestrzeń dla potencjalnych nowych liderów.
Byłem długo przewodniczącym Śląskiego Związku Gmin i Powiatów, dużej i silnej regionalnej organizacji samorządowej. Mam wyobrażenie, jak to jest na wsiach, w powiatach itd. Tam nie ma nadmiaru liderów i wielu kandydatów na funkcje wójta czy burmistrza.
Boi się pan, że ten mechanizm nie będzie sprzyjał wyłonieniu się nowych liderów, tylko ograniczy szanse działania obecnym?
Życzyłbym sobie, żeby dobrych liderów było na tyle dużo, by co wybory były lepsze władze. Ale tak nie jest. Można mieć gorszy poziom zarządzania niż w tej chwili wskutek wyeliminowania tych, którzy dobrze funkcjonują. Do tej pory wybory dość skutecznie eliminowały tych, którzy nie mieli mierzalnych i konkretnych efektów swojej pracy.
Wielu samorządowców obawia się nowej ustawy o jawności życia publicznego. Dlaczego?
Nie boimy się jawności, co udowodniliśmy choćby rejestrami umów, które wiele samorządów od dawna z własnej inicjatywy publikuje w Biuletynie Informacji Publicznej. Nasze obawy budzi możliwość ścigania kierowników jednostek organizacyjnych za błędy podwładnych. Przykładem jest tu właśnie wyżej wspomniany rejestr umów. Po wejściu w życie ustawy o jawności życia publicznego w Gliwicach urośnie on do wielkości 3,5 tys. pozycji rocznie. Administrować tymi danymi będą pracownicy jednostek. Każdy ich błąd we wprowadzaniu danych obciąża bezpośrednią odpowiedzialnością ich przełożonego, któremu grozi kara grzywny lub pozbawienia wolności do lat trzech.
Tego typu zagrożeń w tej ustawie jest znacznie więcej. Innym znamiennym przykładem jest to, że już samo postawienie zarzutów korupcyjnych, podkreślam – postawienie zarzutów, pracownikowi jednostki uruchamia możliwość działań CBA. Niesie to za sobą poważne konsekwencje finansowe i karne wobec kierowników tych jednostek. Tym samym grożą im poważne konsekwencje niezależnie od ostatecznych wyroków sądowych wobec podległych im pracowników. Ponadto wdrożenie zmian zwiększy zatrudnienie i koszty w administracji.
Co by pan zmienił w prawie o samorządności?
Samorząd w Polsce jest silny i w miarę dobrze skonstruowany. Wymaga korekt, a nie rewolucji. Te korekty są potrzebne wszędzie. Zmiany ustrojowe nie poprawiają sytuacji samorządu. Dotyczy to też finansów, prawa materialnego, gdzie jest mnóstwo rzeczy do zmiany. Nie trzeba trzęsienia ziemi. Ustrojowo jest to dobrze zbudowane, ale wymaga korekt. Długo mówić, co bym zmienił.
Proszę mówić...
W planowaniu przestrzennym jest katastrofa. Przygotowywany jest kodeks urbanistyczno-budowlany, który może to zmieni. Można się zastanowić nad przebudowaniem zasad finansowania zadań samorządowych.
Podoba się panu propozycja, żeby cały PIT zostawał na miejscu?
W tej chwili mamy udział w PIT, miasta na prawach powiatu prawie 50 proc. To są duże wpływy do budżetu. Jakby on był komunalną częścią podatku dochodowego od osób fizycznych, toby było bardzo dobrze. W tej chwili kto inny decyduje o ulgach, a kto inny za nie płaci. To nie powinien być podatek, na który samorząd nie ma żadnego wpływu, a jest jednym z głównych źródeł finansowania zadań gminnych i powiatowych.
Propozycja PO idzie dalej. Niech PIT w całości zostanie w samorządach, dodajmy im kompetencji i uczyńmy ich realnymi gospodarzami regionu...
To jest jedno z dobrych rozwiązań. Ale oparcie finansowania tak ogromnej grupy zadań na jednym podatku jest niebezpieczne. Warto rozważyć dywersyfikację ryzyka.
Reforma edukacji w Gliwicach cokolwiek poprawiła?
Na pewno narobiła problemów. Jest to zmiana organizacyjna, która ma niewielki wpływ na efekt nauczania. Nie spowodowała oszczędności, tylko koszty.
Jak wygląda kwestia zatrudnienia nauczycieli? Czy wszyscy, którzy pracowali na szczeblu gimnazjalnym, znaleźli pracę w innych szkołach?
W miastach na prawach powiatu te zmiany organizacyjne są łatwiejsze. Nauczyciele mogą łatwiej znaleźć pracę i nie ma tego problemu. Ale nie powinno być celem zwiększanie zatrudnienia jakiejkolwiek grupy zawodowej. Ministerstwo chwali się tym, że przybyło 17 tys. etatów w oświacie, przy spadku liczby uczniów. Czyli mamy wyższe koszty, a żadnej korzyści w efektach. Ja bym stosował wyłącznie kryteria merytoryczne. Powinno się liczyć, jak młodzież jest przygotowana do studiów czy pracy i na ile jest konkurencyjna na rynku. To jest mierzalne i jeżeli poprawią się te wskaźniki jakości nauczania, to można być zadowolonym. Po takiej reformie i zwiększeniu liczby zatrudnienia nie można mieć satysfakcji.
Jak pan widzi przyszłość straży miejskiej?
Policja nigdy nie będzie robiła tego, co robi straż miejska. Ktoś musi pilnować porządku, śmietników, parków, tego, żeby ludzie nie palili śmieciami w piecach itd. To jest zadanie straży miejskiej, bycie gospodarzem w mieście i pilnowanie porządku. Policja zawsze będzie miała ważniejsze rzeczy na głowie.
Zna pan liczbę mandatów za opalanie domów niewłaściwymi materiałami? Górny Śląsk to jedna z ojczyzn smogu.
Interwencji jest dużo, pouczeń bardzo dużo, mandatów stosunkowo mało. Z powodu ograniczeń prawnych działania straży nie są dostatecznie skuteczne. Brakuje narzędzi prawnych, żeby można było efektywnie egzekwować ograniczenia w spalaniu byle czego.
Udaje wam się walczyć ze smogiem w Gliwicach?
Smog jest problemem. Kiedyś stan powietrza był katastrofalny, nieporównywalnie gorszy niż w tej chwili. Zmieniło się bardzo dużo. Kiedyś truł nas przemysł, teraz trujemy się sami. Za zły stan powietrza w małym stopniu odpowiada komunikacja i samochody. Trucie bierze się z niskiej emisji, czyli spalania marnego paliwa w marnej jakości kotłach. Z tym trzeba sobie radzić, ale jeszcze sobie nie poradziliśmy. Mniej więcej 33 proc. indywidualnych palenisk, z pomocą miasta na poziomie 2–4 tys. zł, jest wymienionych. To trwa już paręnaście lat. Zostały zamknięte wszystkie miejskie kotłownie. Zostały stare piece w mieszkaniach prywatnych i z tym trudno jest sobie radzić, bo nie ma przepisów, które by nakazywały ograniczenie sprzedaży paliw stałych marnej jakości. Nie możemy korzystać z możliwości technicznych pomiaru emisji, czyli tego, co wychodzi z komina.
W jakim stopniu Gliwice są zrewitalizowane?
W znacznym. Nie zawsze tak to nazywaliśmy, ale rewitalizacja to zmiana zarówno substancji materialnej, jak i społecznej. Ta druga jest ważniejsze i trudniejsza. Nie ma u nas dzielnic biedy, które mają stygmaty. Do tego na ogromną skalę są modernizowane budynki mieszkalne. Dotyczy to nie tylko centrum, ale również peryferyjnych dzielnic. To jest rzadkie w naszym regionie, że tak dużo pieniędzy inwestuje się w dzielnice dalekie od centrum.
Będzie pan kandydował w tym roku na prezydenta?
Jeszcze nie podjąłem ostatecznej decyzji. Podejmę ją we właściwych okolicznościach i czasie.