Jeśli się kocha to, co się robi, można wejść na szczyt, nawet jeśli brakuje pieniędzy na przygotowania, a głowa zamiast obmyślać taktykę na kolejne walki, ciągle zajęta jest myślami, czy to wszystko ma sens i po co się szarpać. Brzmi trochę filmowo, ale tak rzeczywiście było w przypadku Doroty Banaszczyk, która niedawno zdobyła złoty medal podczas zawodów rozgrywanych w Madrycie. Nie speszyła się tłumem kibiców na trybunach wielkiej hali, w której na co dzień występują koszykarze Realu, i pokonała po drodze dużo bardziej doświadczone rywalki, chociaż nigdy wcześniej w zawodach tej rangi nie doszła tak daleko. Nie mogła nawet podpatrzeć ani podpytać starszych utytułowanych kolegów czy koleżanek z kadry, bo to pierwszy w historii medal dla Polski na tak ważnych zawodach.
Zresztą ona też dopiero wchodzi do świata seniorskiego karate, ma 21 lat i jeszcze niedawno walczyła z juniorkami. Teraz otwiera się przed nią szansa wyjazdu na igrzyska olimpijskie do Tokio w 2020 roku, choć zawodniczka Olimpu Łódź sama przyznaje, że jeszcze do końca nie dociera do niej to, co osiągnęła.
– Będę potrzebowała co najmniej miesiąca, żeby w pełni dotarło do mnie, jak wielki sukces osiągnęłam, akurat będzie wtedy blisko świąt Bożego Narodzenia, więc dostanę prezent... Jeśli ktoś mnie zapyta, jak się czuje mistrzyni świata, to nawet nie wiem, co odpowiedzieć. Cały czas są ze mną wielkie emocje. Każdy pojedynek po drodze do medalu był wymagający, ale najcięższa była walka z mistrzynią Europy Sarą Cardin. To bardzo doświadczona, utytułowana zawodniczka, mogę powiedzieć, że od lat jest moją idolką i uważnie obserwowałam jej poczynania. Starcie z nią było wielkim wyzwaniem nie tylko fizycznym, ale też psychicznym. Włoszka jest agresywna, ale, jak widać, da się wygrać nawet z tak doświadczoną zawodniczką. Zdobyłam pierwszy punkt. Przewaga okazała się wystarczająca. Czekałam na swoją szansę, starałam się zachować chłodną głowę. Tato bardzo się cieszył i powiedział mi po walce: to ty wytrzymałaś, wykonałaś to, co ona powinna zrobić w trakcie pojedynku – wyznaje Dorota Banaszczyk w rozmowie z „Rzeczpospolitą".
Pokonać problemy
Sukces zaskoczył nie tylko kibiców, ale także samą zawodniczkę, bo do tej pory na zawodach seniorskich odpadała najczęściej w drugiej lub trzeciej rundzie. Dwa lata temu na mistrzostwach świata była blisko walki o medal, ale przegrała z Japonką Sarą Yamadą. – To było już w czwartej rundzie i liczyłam, że skoro zaszłam tak daleko, to jest szansa na coś więcej, ale Japonka musiała wygrać kolejny pojedynek. Należy do światowej czołówki, Japończycy to potęga w karate, więc byłam przekonana, że sobie poradzi. Siedziałam jednak na trybunach i patrzyłam, jak przegrywa z Brazylijką. Teraz role się odwróciły i nie musiałam liczyć na uśmiech losu – mówi „Rz" mistrzyni świata.
Sztuki walki zaczęła uprawiać dzięki ojcu, byłemu judoce, który uznał, że to jednak karate będzie dla córki bardziej odpowiednią dyscypliną sportu. Zajęcia odbywały się w pobliskiej szkole podstawowej i w wieku siedmiu lat Dorota trafiła do Olimpu Łódź. Karate to jej pasja, musiała sobie poradzić bez wielkiego wsparcia finansowego. Chociaż zajęła siódme miejsce w mistrzostwach Europy, nie mogła dostać stypendium z Ministerstwa Sportu i Turystyki przez zamieszanie organizacyjne w polskim karate. Niedawno światowe władze tego sportu (World Karate Federation) wykluczyły ze swojego grona Polski Związek Karate, a przyjęły na to miejsce Polską Unię Karate, gdzie zrzeszony jest Olimp Łódź. Nowa organizacja nie ma jeszcze uprawnień polskiego związku sportowego (choć niedługo powinno się to zmienić).