Kujawsko-pomorska husaria nie walczy na razie z Moskwą (jak w bitwie pod Orszą), ani ze zbuntowanym Gdańskiem (jak pod Lubiszewem). Zajmuje się odtwarzaniem wyposażenia i uzbrojenia oraz doskonaleniem egzercerunków (ćwiczeń), jazdy konnej, musztry i zażywania oręża. Mówią o sobie Błękitna Chorągiew – od barw proporców i żupanów bojowych.
– Naszą honorową rezydencją jest zamek w Golubiu, ale ostoję mamy w Watorowie pod Chełmnem, w starej chacie, gdzie zgromadziliśmy pokaźną liczbę husarskich eksponatów – mówi „Rz" Ireneusz Jambor, namiestnik Chorągwi. Towarzysze husarscy rekrutują się spośród rekonstruktorów i miłośników historii, a efekty ich starań można oglądać podczas parad, pokazów i lekcji żywej historii.
– Jeździmy też na inscenizacje za granicę, ostatnio byliśmy na Górze Kahlenberg, w 333. rocznicę odsieczy wiedeńskiej – informuje Ireneusz Jambor.
Grupa powstała niespełna cztery lata temu, po podziale licznej, działającej od kilkunastu lat Chorągwi Pomorskiej, stacjonującej na zamku w Gniewie. Zaczęło się od dwunastu koni i tyluż żołnierzy, dziś są całe rodziny: damy dworu, dzieci... w sumie blisko pięćdziesiąt osób. Przy czym, jak się okazuje, nie wszyscy husarze jeżdżą konno.
– Ludzie na ziemi też są potrzebni, choćby po to, aby opowiedzieć współczesnym widzom to, co dzieje się przed ich oczami. Zresztą przekazy mówią, że husarze radzili sobie również pieszo – podkreśla namiestnik. – Podczas bitwy pod Hodowem 400 żołnierzy, po zejściu z koni, miało odeprzeć atak 40 tysięcy Tatarów. Brzmi nieprawdopodobnie, ale Jan III Sobieski ufundował w tym miejscu obelisk – przed dwoma laty miałem okazję uczestniczyć w jego ponownym odsłonięciu.