Szampan w PRL
Tony'ego Halika odkrył dla polskich telewidzów dziennikarz i podróżnik Ryszard Badowski, który przedstawił go w swoim programie „Klub sześciu kontynentów". Zapraszał do niego różnych podróżników, ale to zakręcony Polak z Argentyny stał się ulubieńcem nadwiślańskich widzów. Z Badowskim poznali się w 1972 r., kiedy Halik przyjechał do Polski nagrywać reportaż o wizycie prezydenta USA Richarda Nixona. Halik przyniósł wtedy polskiemu dziennikarzowi worek z taśmami swoich podróżniczych filmów, które nakręcił dla amerykańskiej stacji NBC. Takich nagrań w tamtym czasie nikt w Polsce nie miał, były wyjątkowo cenne. Badowski prezentował je w swoich programach i przybliżał sylwetkę polsko-argentyńskiego podróżnika. W 1974 r. Badowski wysłał do Halika współpracującą z nim podróżniczkę Elżbietę Dzikowską. Miała przeprowadzić wywiad z Halikiem i nakręcić reportaż o jego życiu w Ameryce Południowej. Halik i Dzikowska zakochali się w sobie. Podróżnik zostawił żonę w Meksyku i zdecydował się wrócić po kilkudziesięciu latach na stałe do Polski.
Od tamtej pory byli nierozłączni. Wspólnie nagrywali programy, on za, a ona przed kamerą. Od 1976 r. do 1995 r. telewizja nieustannie emitowała programy Halika i Dzikowskiej pod zmieniającymi się tytułami, m.in. „Tam, gdzie pieprz rośnie" oraz „Pieprz i wanilia". Ale pracował nie tylko w ojczyźnie, bo wciąż pozostawał korespondentem NBC i pisma „Life", dla których robił materiały z całego świata. W PRL żył jak hrabia, bo za wszystko mógł płacić dolarami. Na tle PRL-owskiej szarzyzny był barwnym ptakiem. Ekstrawertyczny, głośny i spontaniczny. Momentalnie potrafił zjednać sobie sympatię poznanych ludzi. W jego domu nigdy nie brakowało szampana i koniaku. Ludzie garnęli się do niego – partyjni, a także z opozycji.
Jego specjalny status w Polsce wiązał się z bliskimi relacjami, jakie nawiązał z polskimi ambasadorami w Ameryce Południowej. To oni pomogli mu zorganizować powrót. Halik chciał zachować obywatelstwo argentyńskie, więc musiał się zrzec polskiego i jako cudzoziemiec o polskich korzeniach dostać zgodę na osiedlenie w PRL. Tę skomplikowaną procedurę szczegółowo opisuje Wlekły. Komunistyczne służby dużo obiecywały sobie po Haliku i jego zagranicznych kontaktach, ale na próżno, bo Halik potrafił zręcznie lawirować. Kiedy było trzeba, umiał udawać głupszego, niż był w rzeczywistości, a przyparty do muru powoływał się na zmyślone przyjaźnie z PRL-owskimi dygnitarzami, z którymi rozmawiał tylko raz w życiu.
Światowa kariera
W drugiej części książki Mirosława Wlekłego robimy krok wstecz i poznajemy losy Tony'ego Halika w Ameryce Południowej, do której przyjechał po raz pierwszy w 1952 r. Przypłynął wraz z francuską żoną statkiem z Wielkiej Brytanii do Argentyny. Tam pracował jako reporter telewizyjny i rozwijał swój talent docierania do najważniejszych ludzi. Potrafił zakolegować się z politykami, gwiazdami kina, a także działaczami społecznymi i zwykłymi ludźmi. Juan i Evita Peron, Fidel i Raul Castro, Luis Echeverria, Henry Kissinger – lista jego kontaktów jest bardzo długa. Był przebojowy i działał brawurowo. Pod koniec lat 50. wpadł na pomysł, by razem z żoną Pierrette Courtin (zmarła w 2010 r. w Meksyku) przejechać samochodem trasę z Argentyny na Alaskę. To właśnie ta brawurowa czteroletnia podróż przez dwa kontynenty sprawiła, że kariera Halika nabrała tempa. Wrócili już we trójkę, bo podczas wyprawy Pierrette zaszła w ciążę i urodziła syna Ozanę. Relacje z ich podróży ukazywały się w światowej prasie, a amerykański „Life" wydrukował o nich 14-stronicowy fotoreportaż. Kiedy wrócili w czerwcu 1961 r., w Buenos Aires czekały na nich tłumy dziennikarzy i fanów. Ozana miał już dwa lata. Rodzina przejechała 182 624 km w 1536 dni. To czterokrotna długość równika i połowa odległości z Ziemi na Księżyc.
W kolejnych latach nadal podróżowali po świecie. Stawali się też coraz zamożniejsi. Mieszkanie w Argentynie zamienili na dom w Meksyku. Halik za wszelką cenę chciał zostać stałym korespondentem amerykańskiej prasy. W końcu dopiął swego i jego materiały regularnie zaczęły się ukazywać na łamach „Life", a także nawiązał współpracę z telewizją NBC. Z ekipą filmową jeździł wszędzie tam, gdy wybuchały rewolucje i dokonywały się przewroty polityczne. Mówił co najmniej w sześciu językach, choć jak wspominają jego bliscy, w każdym brzmiał jak obcokrajowiec, nawet w polskim. Kiedy w 1972 r. podczas wizyty Nixona przyjechał do Polski, był już znanym podróżnikiem i cenionym korespondentem. Jednak im więcej podróżował, tym bardziej cierpiało na tym jego małżeństwo. Pierrette oczekiwała stabilizacji, a Tony nie potrafił usiedzieć na miejscu. Te różnice sprawiły, że zostawił żonę dla młodszej Elżbiety Dzikowskiej, w której znalazł pokrewną duszę i bliski temperament.
Zmyślona przeszłość
W ostatniej części swej książki Mirosław Wlekły cofa się do młodości Halika. To najbardziej zaskakujący fragment, w którym autor dotarł do tajemnicy, którą Halik skrzętnie skrywał nawet przed najbliższymi. Nie bez powodu podróżnik za każdym razem opowiadał różne wersje swoich przygód wojennych. Raz mówił, że był pilotem myśliwca w RAF. Kiedy indziej opowiadał, jak walczył we francuskim Ruchu Oporu. Niekiedy wspominał też o kampanii wrześniowej w 1939 r. A jeszcze w innych sytuacjach chwalił się, że był pilotem bombowca. Wszystko to prawda, ale tylko do pewnego stopnia. Prawda jest bardziej zaskakująca. Nie należy psuć tej niespodzianki czytelnikom, bo sam Mirosław Wlekły pisze swoją książkę w taki sposób, by suspens nastąpił w ostatnich rozdziałach.