Europa opiera się na solidarności

Wielkopolska jest trochę ofiarą własnego sukcesu – mówi Marek Woźniak, marszałek województwa wielkopolskiego.

Publikacja: 06.05.2019 04:20

Europa opiera się na solidarności

Foto: regiony.rp.pl

Komisja Europejska ogłosiła ostatnio, że poziom zamożności Wielkopolski przekroczył 75 proc. średniej unijnej. A to oznacza, że już nie jest bardzo biednym regionem i nie musi dostawać tak dużych pieniędzy?

Rzeczywiście, w Unii za regiony wymagające największego wsparcia, czyli najbiedniejsze, uznaje się te, w których PKB na głowę mieszkańca nie przekracza 75 proc. średniej. Gdy wchodziliśmy do UE, wszystkie polskie regiony były zdecydowanie pod kreską, jako pierwsze ponad ten poziom wskoczyło Mazowsze, a ostatnio Dolny Śląsk oraz Wielkopolska. Do tego mamy w Wielkopolsce bardzo dobrą sytuację na rynku pracy, co także jest ważnym wskaźnikiem oceny kondycji danego regionu. U nas bezrobocia praktycznie nie ma, a nawet mamy deficyt rąk do pracy.

Przekroczenie granicy 75 proc. unijnej średniej oznacza, że zmniejsza się pula pieniędzy dla danego regionu, a poza tym zmniejsza się poziom dofinansowania unijnego do poszczególnych projektów. Ale to wszystko nie odbywa się z automatu. Wiele zależy, jaką datę graniczną przyjmie Komisja Europejska, być może brane będę pod uwagę wskaźniki sprzed końcówki 2017 r., a wówczas będziemy traktowani jeszcze jako region uboższy. Oczywiście liczymy się też z tym, że zaczniemy być traktowani jako region już tzw. przejściowy i dostaniemy z tego tytułu mniej pieniędzy w nowej perspektywie niż obecnie.

Ale nawet bez tego pula dla Polski, a więc także dla Wielkopolski, na lata 2021–2027 i tak ma być mniejsza.

Zaskakująco mniejsza, bo fundusze w ramach polityki spójności mają się zmniejszyć o 10 proc., a dla Polski – o 23 proc. Okazuje się, że to efekt nowego podejścia do oceny kondycji wszystkich europejskich regionów. Liczba regionów, które powinny dostawać wsparcie, zdecydowanie zwiększyła się. Pojawiły się też nowe problemy społeczne, związane z bezrobociem czy falą imigracji. Na razie to propozycje KE i mam nadzieję, że jeśli przedstawiciele Polski będę przedstawiać zdecydowane stanowisko, może uda się więcej z tego budżetu dla Polski wynegocjować.

Czy to nie jest trochę paradoksalne, że staramy się wykorzystać unijne fundusze jak najlepiej, by gonić Europę, a jak się udaje, to dany region jest „karany” mniejszym wsparciem?

No tak, ale idea europejska opiera się na solidarności, czyli ci, którzy są w lepszej sytuacji wspierają tych, którzy są w gorszej. Wielkopolska jest trochę ofiarą własnego sukcesu. Gdybyśmy dalej pokazywali słabe wskaźniki i dostawali więcej pieniędzy, to by oznaczało, że te pieniądze były źle ulokowane i cały mechanizm unijnego wsparcia po prostu nie działa. A u nas działa, teraz możemy zaliczać się do grupy bardziej zamożnych, choć trzeba pamiętać, że do poziomu zamożności chociażby na poziomie średniej w UE wciąż nam bardzo daleko.

Ten sukces zawdzięczacie pewnym naturalnym przewagom czy bardziej działaniom samorządów?

Prostej odpowiedzi nie ma. Z jednej strony na pewno pomaga nam położenie geograficzne. Tu przecinają się główne szlaki komunikacyjne, a bliskość zachodniej granicy intensyfikuje relacje i współpracę z unijnymi partnerami. Specyfiką Wielkopolski jest też ugruntowany w tradycji nawyk pracy organicznej, przedsiębiorczości i myślenia prorozwojowego, bardziej proinwestycyjnego, a mniej konsumpcyjnego.

A fundusze UE?

Są bardzo ważne, a co ważniejsze, wydaje mi się, że dobrze je wydajemy. Lokujemy je w dużej mierze w gospodarce, którą tworzy ponad 400 tys. dynamicznie rozwijających się małych i średnich firm. Dla nich uruchomiliśmy dotacje, a także instrumenty zwrotne, np. w ramach inicjatywy Jeremi czy Jessica. Takie instrumenty pozwalają obracać tymi samymi pieniędzmi kilkukrotnie, co tworzy silne koło zamachowe gospodarki. Po drugie, lokowaliśmy bardzo dużo pieniędzy w infrastrukturę i transport zbiorowy – drogi, koleje, tabor, komunikację miejską itp. Nie ukrywam, że trochę mniej inwestowaliśmy w bardziej wyrafinowane obiekty wizerunkowe dotyczące kultury czy rekreacji. To zostawiliśmy sobie na deser, a zaczęliśmy od budowy fundamentów, i to się zdecydowanie sprawdziło.

Czy nowy budżet unijny będzie bardzo różnił się od tego obecnego, jeśli chodzi o cele?

Sprecyzujmy, że mówimy nie o całym budżecie, ale o polityce spójności w ramach tego budżetu. Z propozycji Komisji Europejskiej, jaka leży na stole, wynika, że będzie pięć celów strategicznych w ramach polityki spójności. Bardzo silny akcent położony zostanie na wzmacnianie innowacyjnej inteligentnej gospodarki. Na ten cel ma być przeznaczone ok. 35 proc. całej alokacji regionów. Walka o wzrost konkurencyjności i innowacyjności to walka o miejsce Europy w świecie nowych technologii, gospodarki 4.0, robotyzacji czy sztucznej inteligencji. Tu trwa potężny wyścig, nie możemy w nim odstawać.Kolejne priorytety to gospodarka niskoemisyjna i kwestia dostosowań do zmian klimatycznych, tu ma być skierowane 30 proc. całej puli programu. To też oczywista sprawa, bo wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak ważna jest ochrona klimatu. Będą też pieniądze na kwestie transportowe, ale wydaje mi się, że głównie w aspekcie otwierania korytarzy europejskich i połączeń między krajami, a mniej w kontekście wsparcia dla lokalnych połączeń drogowych. Oczywiście pewna pula pieniędzy trafi na sprawy społeczne, w tym na walkę z wykluczeniem społecznym oraz wsparcie obszarów miejskich, w których pojawiają się problemy społeczne, kulturowe, degradacji przestrzeni itp.

Z tego, co pan mówi, nie wydaje się, by nowy budżet UE był całkowitą rewolucją wobec tego obecnego.

Nie, zdecydowanie nie. Trochę inne jest rozłożenie akcentów, ale te priorytety wydają się jasne. Wiele będzie zależeć jednak od szczegółów, które będziemy negocjować. To na razie wstępny projekt, już dostrzegamy, że brakuje propozycji interwencji w zakresie obiektów poświęconych działalności kulturalnej czy ochrony dziedzictwa, czyli obiektów zabytkowych. Myślę, że Polska będzie się starała o to zawalczyć.

A czy miasta nadal będą mogły inwestować ogromne kwoty w nowoczesny, niskoemisyjny transport miejski?

Według mojej wiedzy, takie możliwości powinny zostać. Choć może się okazać, że jeśli chodzi o zakup taboru, to będą mogły to być tylko elektryczne pojazdy, a nie jak dotychczas także spalinowe o określonych normach.

Obecnie samorząd wojewódzki zarządza pulą 40 proc. całej puli dla Polski. Czy tak będzie także w nowej perspektywie?

Bardzo chciałbym, by ten model decentralizacji w wykorzystaniu unijnych funduszy został utrzymany. Taki system się sprawdza i jest wskazywany na forum UE jako pewien wzorzec dla większych krajów. Ale pojawiły się obawy, że pula pieniędzy dla regionów w ramach tego polskiego tortu zostanie ograniczona, a rząd nie rozwiewa tych wątpliwości. Na razie nie słyszymy żadnej odpowiedzi, ani na nie, ani na tak. Myślę, że jesienne wybory będą taką cezurą czasową, jak się rozstrzygnie ta kwestia. Jeśli wygra obecna opcja polityczna, to istnieje ryzyko, że nasz udział w dzieleniu funduszy UE zostanie ograniczony. Zgodnie z prezentowaną przez rząd PiS tezą, że lepiej kierować pieniądze tam, gdzie się chce, wprost z Warszawy, niż oddawać je do dyspozycji samorządu regionalnego.

Jak już jesteśmy na krajowym podwórku… Wkrótce wybory parlamentarne, jakby pan ocenił mijającą kadencję rządu z punktu widzenia relacji z samorządami?

Nie ukrywam, że jestem bardzo krytyczny wobec działań tego rządu. Prezentuje on wizję państwa scentralizowanego, z silnym ośrodkiem w Warszawie i dominującą rolą instytucji centralnych. To zdecydowanie inna wizja niż ta, do której jesteśmy w Wielkopolsce mocno przyzwyczajeni – do modelu zdecentralizowanej władzy, sporych kompetencji dla samorządu i samodzielności w podejmowaniu decyzji. Wszelkie kroki, które nam odbierają kompetencje i samodzielność, nie mogą być ocenione pozytywnie. A takich działań w ciągu ostatniej kadencji było sporo. Odebrano nam wpływ na ośrodki doradztwa rolniczego, wojewódzkie fundusze ochrony środowiska, sprawy gospodarki wodnej, czy ocenę, gdzie lokalizować nowe obiekty sportowe. Utrata pewnych sfer zarządzania istotnymi sprawami jest bolesna.

Co gorsza, moim zdaniem obecnie rządzący traktują samorząd jako narzędzie do sprawowania władzy. Samorządy są dobre tylko wtedy, gdy trzeba wdrażać program 500+ albo przeprowadzić reformę oświatową wedle modelu pryncypialnie i bezdyskusyjnie narzuconego przez resort edukacji. Do tego dochodzą kwestie narzucania reguł, praworządności i obsady swoimi różnych instytucji publicznych, co zagraża naszemu poczuciu bezpieczeństwa. Mam tu na myśli próby polowania na samorządowców poprzez działania różnych służb, choć nie ma ku temu prawdziwych powodów. To bardzo groźne w kontekście podporządkowywania sobie przez rząd wymiaru sprawiedliwości. Moja ocena rządu PiS, ocena jako samorządowca, nie może być więc pozytywna.

A czy obawy o centralizację nie są trochę przesadzone? W końcu po tych pierwszych cięciach kompetencji, kolejne już nie nastąpiły.

Wyobrażam sobie, że jest jeszcze parę pomysłów w szufladach, ale być może czas, by po nie sięgnąć, nie jest akurat sprzyjający. Obecnie mamy do czynienia tylko z pewną przerwą, bo trudno domniemywać, że zmieniła się filozofia sprawowania władzy przez PiS i zmalał apetyt, by mieć nad wszystkim bezpośrednią pieczę i sprawstwo. Myślę, że centralizacja jest dominującą ideą w tej ekipie. To filozofia niestety zmierzająca w perspektywie do autorytaryzmu, ale realizowana małymi krokami.

A przez tę kadencję udało się rozwiązać jakieś ważne dla samorządów problemy, np. dookreślania ich roli w przestrzeni publicznej czy kwestię finansowania?

Niestety nie. Szczególnie ważna jest kwestia finansowania, co jest piętą achillesową polskiego samorządu, zresztą od wielu lat. Od lat mówimy o standaryzacji usług, rzetelnym wyliczaniu, ile tak naprawdę pieniędzy potrzeba, by realizować różne zadania, zwłaszcza zlecone. Ten problem jak w soczewce widać w oświacie. Subwencja oświatowa miała gwarantować pewien oczekiwany poziom usług edukacyjnych, a samorząd miał dokładać tyle ile mógł i ile chciał, co miało być pewnym bonusem. A od lat dzieje się tak, że wszystkie samorządy dopłacają, niektóre nawet ogromne kwoty, bo muszą, by system mógł w ogóle funkcjonować. Podobnie dzieje się w wielu innych dziedzinach – samorządy dostają jakieś zadania do wykonania, jakieś kompetencje, potem się okazuje, że nie otrzymują w ślad za tym adekwatnych pieniędzy.

Komisja Europejska ogłosiła ostatnio, że poziom zamożności Wielkopolski przekroczył 75 proc. średniej unijnej. A to oznacza, że już nie jest bardzo biednym regionem i nie musi dostawać tak dużych pieniędzy?

Rzeczywiście, w Unii za regiony wymagające największego wsparcia, czyli najbiedniejsze, uznaje się te, w których PKB na głowę mieszkańca nie przekracza 75 proc. średniej. Gdy wchodziliśmy do UE, wszystkie polskie regiony były zdecydowanie pod kreską, jako pierwsze ponad ten poziom wskoczyło Mazowsze, a ostatnio Dolny Śląsk oraz Wielkopolska. Do tego mamy w Wielkopolsce bardzo dobrą sytuację na rynku pracy, co także jest ważnym wskaźnikiem oceny kondycji danego regionu. U nas bezrobocia praktycznie nie ma, a nawet mamy deficyt rąk do pracy.

Pozostało 93% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Ludzie
Kandydat na prezydenta Krakowa, Andrzej Kulig: Kraków musi mieć metro
Ludzie
Wolontariusze zorganizują Wigilie dla samotnych starszych osób
Ludzie
Jest wniosek o Honorowe Obywatelstwo Województwa Małopolskiego dla Jerzego Buzka
Ludzie
Prof. Lidia Buda-Ożóg z Politechniki Rzeszowskiej laureatką nagrody im. prof. Stefana Bryły
Ludzie
Komisarze w urzędach, ale jeszcze nie wszystkich. Nowy rząd ich wymieni?