Przyzwyczajeni do pokoju, który w naszej części Europy trwał 77 lat, do rosnącego dobrobytu, nie rozumiemy tego barbarzyństwa, nie umiemy objąć go refleksją. Bywa, że czujemy się bezradni.
Jako wolna Europa nawet w przeddzień rozpoczęcia inwazji nie wierzyliśmy, że nastąpi. Ba, najtęższe głowy polityczne, mimo ostrzeżeń służb wywiadowczych, trwały w szukaniu metod dyplomatycznych. Zawiodły wszystkie – agresor morduje, niszczy infrastrukturę, burzy domy mieszkalne, szkoły, szpitale.
Nieprzygotowani
Nie jesteśmy przygotowani na to wyzwanie. Mierzymy się – póki co, doraźnie – z exodusem uchodźców wojennych. To początek, zarówno ilościowy (druga fala właśnie rusza; wieści z Ukrainy mówią, że większa od pierwszej), jak i jakościowy (pierwsze przyjęcie, rozlokowanie, wielu z upatrzonym miejscem pobytu). Uchodźcy, którzy nie pojadą dalej (czyli większość), zostaną z nami na dłużej, niektórzy na zawsze…
Brakuje koordynacji - nie ma systemu dyslokacji uchodźców do innych miejsc w Polsce. Owszem, są próby, inicjatywy oddolne, wyprawy na granicę, dobra współpraca niektórych wojewodów z samorządami (np. dolnośląskie, zachodniopomorskie), ale jest też żałosna „polityka” ignorowania niektórych prezydentów (np. tam, gdzie wojewoda przegrał wybory na prezydenta). Niektóre JST dostają od wojewodów „pakiety do raportowania”, czasem pytania mailem. A gdzie jest koordynacja krajowa, gdzie koordynatorzy ds. dyslokacji w miastach „frontowych”? Prezydenci i burmistrzowie miast z przejściami granicznymi i dworcami transferowymi jednoznacznie mówią o braku koordynacji, o nieprzygotowaniu służb, zwłaszcza tych „wykonawczych”.
Samorządy, wciąż pozbawione podstaw prawnych do działania w nowych warunkach, samodzielnie podejmują różne inicjatywy. Rząd zapowiada system rejestracji (by ułatwić uchodźcom korzystanie ze świadczeń), szkolenia – a już ponad milion osób jest w Polsce, póki co tylko w rejestrze Straży Granicznej. Tychy same nadają „swoim” uchodźcom numer PESEL, inni też to robią lub zaraz zrobią sami, nie czekając.