Kwiecień 2019 roku. Wieś Rytel w Pomorskiem. 9-letni Alan bawi się z kolegami. Jeden z nich znajduje butelkę z łatwopalną substancją, chłopcy rozlewają ją i podpalają. Choć Alan stoi najdalej, to płomień sięga właśnie jego i zajmuje całe ubranie. Ratunek przychodzi szybko. Starszy brat rzuca go na ziemię i gasi piaskiem. Młodsza siostra alarmuje matkę. Alan ma poparzone 70 proc. ciała. Jest w bardzo ciężkim stanie, więc Lotnicze Pogotowie Ratunkowe zabiera go do Szczecina. Trafia do Centrum Leczenia Oparzeń szpitala Zdroje, które zajmuje się najtrudniejszymi przypadkami poparzeń dzieci z całej Polski. Zaczyna się walka o życie.
Wyhodowali skórę
– Alan trafił do naszego Centrum Leczenia Oparzeń 8 kwietnia z rozległymi oparzeniami blisko 70 proc. powierzchni ciała. Były to ciężkie i głębokie oparzenia III stopnia, obejmujące głowę, tułów, kończyny dolne i górne – mówi „Rzeczpospolitej” dr Ireneusz Pudło, lekarz kierujący Centrum Leczenia Oparzeń szpitala Zdroje.
Oparzenia to nie tylko obrażenia zewnętrzne, ich skutkiem są też zaburzenia wewnątrz organizmu. Stąd leczenie było rozległe. Alan został wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej.
– Leczenie oparzeń polegało na wielokrotnych wycięciach tkanek martwych, przeprowadzeniu przeszczepów od dawcy, którym był w tym przypadku tata Alana, przeszczepów skóry własnej oraz przeszczepów wyhodowanych keratynocytów – wyjaśnia lekarz.
W ciało wdawała się martwica. Spalona skóra chłopca była zdejmowana, w jej miejsce lekarze wszczepiali jego własną skórę pobraną z innych miejsc. Było jej jednak zbyt mało, stąd decyzja o przeszczepie skóry z nóg jego taty. Lekarze mieli świadomość, że organizm chłopca jej nie przyjmie, ale przynajmniej zatrzyma ona proces martwicy. Podjęto decyzję o przeszczepie keratynocytów. –