Polska jest jeszcze na etapie zachłystywania się mobilnymi innowacjami w formule współdzielenia. Stąd skrajne postawy względem nich są nader częste – zarówno ze strony firm działających w takim modelu, użytkowników, jak i administracji. Wynika to z faktu, że prowadzenie takich innowacyjnych usług transportowych niejednokrotnie wymyka się regulacjom. W efekcie rozwiązania z zakresu mobilności miejskiej przyjmowane są albo całkowicie bezrefleksyjnie, z hurraoptymizmem, albo z nieufnością czy wręcz niechęcią, co skutkuje zakazami i karami.
Nasz kraj nie jest jednak w takim podejściu odosobniony. Takie skrajne postawy objawiają się w metropoliach na całym świecie. Przybywa jednak miast, które w sposób racjonalny próbują wpleść w tkankę aglomeracji nowatorskie usługi tzw. ridesharingowe, które łączą zdobywającą popularność i niezwykle perspektywiczną tzw. ekonomię współdzielenia z ideą smart city.
Węgierska droga, a może podejście bałtyckie?
Synonimem sharing economy w ostatnich latach stały się dwa globalne startupy, z których jeden podbija rynek przewozu osób, a drugi rynek wynajmu miejsc noclegowych. Chodzi o amerykańskie firmy Uber i Airbnb. Ta pierwsza zrewolucjonizowała transport, ale też wymknęła się całkowicie dotychczasowym regułom i ramom prawnym. Stąd, jak tłumaczą eksperci, kluczowe jest dziś stworzenie w Europie, w tym w Polsce, przepisów, dzięki którym nowy model biznesowy będzie mógł swobodnie funkcjonować.
Władze w wielu krajach na całym świecie od kilku lat starają się uregulować działanie aplikacji ridesharingowych. W Europie obecnie z tego rozwiązania nie mają możliwości skorzystać chociażby mieszkańcy Bułgarii czy Danii. Rząd Węgier postanowił zablokować dostęp do aplikacji pośredniczących w zamawianiu pojazdu. We Francji po początkowej walce z ridesharingiem, ograniczono świadczenie tego rodzaju usług wyłącznie do droższych opcji. Pojawia się jednak pytanie, czy walka i nakładanie ograniczeń na rynek usług, którego prognozowany dochód w Europie do końca 2018 r. ma osiągnąć 7,5 mld dol., jest faktycznie dobrym rozwiązaniem?
Wystarczy spojrzeć na naszych sąsiadów Litwinów oraz słynący z innowacyjności rynek estoński. Tam w ostatnich latach zdołano wypracować rozwiązania satysfakcjonujące zarówno kierowców korzystających z aplikacji, jak i taksówkarzy, czyli głównych poszkodowanych przez takie usługi, jak Uber czy estońsko-chiński Taxify.