Za rok ice cross downhill ma być dyscypliną pokazową na igrzyskach w Pjongczangu.
Fajnie byłoby wystąpić na olimpiadzie. Jeśli ta informacja się potwierdzi, będę z całych sił trenował, żeby się tam pokazać.
Przykro to mówić, ale o olimpijski debiut może być panu łatwiej niż w hokeju.
Niestety... Trzymam mocno kciuki za mojego byłego trenera Jacka Płachtę, który jest również selekcjonerem reprezentacji, ale na razie awans na igrzyska nie jest chyba jeszcze w naszym zasięgu.
Ostatni raz na igrzyskach Polacy grali w 1992 roku, kiedy pana nie było jeszcze na świecie. Dlaczego zajął się pan sportem, który nie jest dziś modny wśród młodych chłopaków?
Rodzice się bali, że zabiję się na rolkach – mimo że nie potrafiłem na nich ustać, rozpędzałem się na maksa. Zapisali mnie więc do klubu, żebym nauczył się jeździć. I tak zakochałem się w hokeju.
Czyli rodzinnych tradycji w tej historii nie ma?
Jestem pierwszy. Cała rodzina grała w piłkę.
Już jako nastolatek wyjechał pan do Szwecji. Jak pan tam trafił?
Hokej juniorski w Polsce nie istnieje. Nie chciałem iść jak koledzy do szkoły mistrzostwa sportowego i rozstawać się z taflą. Postanowiłem więc poszukać szczęścia za granicą. Ustawiłem sobie wysoko poprzeczkę, bo wtedy szwedzkie reprezentacje do lat 18 i 20 były mistrzami świata. Wybrałem trzy kluby z najwyższej klasy rozgrywkowej w juniorach. Udało mi się dostać oferty od wszystkich i do tego to ja miałem prawo wyboru. Zostałem na trzy lata, pierwsze dwa w juniorskiej WINGS HC Arlanda i kolejny już w seniorskiej, farmerskiej Rimbo IF. Niestety, doznałem kontuzji i musiałem wrócić do Polski.
Podobało się panu życie w Szwecji?
Tak, chociaż szczerze mówiąc, trochę się nudziłem. Kiedy mieszkałem w internacie z Rosjanami czy Austriakami, było jeszcze wesoło. Ale gdy zamieszkałem sam, brakowało mi innych zajęć, oderwania od codzienności. Wspomnienia mam jednak dobre. Poza ostatnim rokiem, który okazał się dla mnie bardzo pechowy: złamany nos, żebra, wstrząs mózgu, uszkodzone więzadła krzyżowe. Było tego za dużo.
To wróćmy na koniec do Katowic. Jak idzie odbudowa hokeja w tym mieście?
Biorąc pod uwagę, że jest to ich pierwszy rok w ekstralidze, są na dobrej drodze. Klub jest bardzo stabilny finansowo. Brakuje jeszcze trochę kibiców, ale wiadomo, że od razu się nie pojawią. Potrzebne są wyniki. Myślę, że za parę lat będzie to solidny zespół.
Namawiał pan kolegów z klubu do startu w Red Bull Crashed Ice?
Próbowałem zagadywać, co o tym myślą, ale nie wykazywali zainteresowania. Jeśli któryś zmieni zdanie, to na pewno pomogę. Przydałby mi się rywal w moim wieku.
CV
Łukasz Korzestański, 20 lat. Były hokeista Tauronu KH GKS Katowice. W styczniu zadebiutował w Red Bull Crashed Ice, zajmując w Marsylii szóste miejsce w kategorii juniorów. W Ottawie był 72. w seniorach i nie awansował do finału, a w juniorach – 16. W klasyfikacji generalnej juniorów w sezonie 2016/2017 zajął 14. miejsce, rywalizując tylko w 2 z 4 eventów.