Jest rok 1915. Przez carski zabór przetacza się front. Niemiecka ofensywa wypiera Rosjan, którzy pośpiesznie wycofują się na wschód. Stosują technikę, która sprawdziła się sto lat wcześniej w wojnie z Napoleonem, czyli palą za sobą wsie, miasta i ewakuują ludność. Chodzi o to, by pruska armia straciła możliwość zaopatrzenia i wcielania rekrutów. Miejscową ludność straszą rzekomym okrucieństwem Niemców i pogromami cywilów. Te pogłoski powtarza też Cerkiew prawosławna. Księża katoliccy są ostrożniejsi. Powiązani ze środowiskami niepodległościowymi, myślą w kategoriach odzyskania państwowości i masowa migracja zwłaszcza Polaków na wschód może pokrzyżować te plany. To dlatego wśród bieżeńców najwięcej było Rusinów. Ostatecznie wraz z przejściem frontu swoje domy opuszcza ponad 2 miliony ludzi, a niektóre szacunki mówią, że być może nawet dwukrotnie więcej.
Exodus obejmuje głównie tereny guberni grodzieńskiej, czyli dzisiejszej Białostocczyzny, Podlasia, ale dotknął także ludności z Mazowsza, ziemi chełmskiej i Lubelszczyzny. Nie mówiąc już o terenach dzisiejszej Białorusi i Litwy. Większość uciekinierów to Rusini, białoruscy chłopi, ale było też wśród nich wielu Polaków, Żydów i innych narodowości. Głównie wiejskie kobiety i dzieci, bo mężczyźni walczyli w armii. Transportowano ich w głąb Rosji. Trafiali w różne miejsca na Syberię, Kaukaz, nad Wołgę i Don, a także do odległego Uzbekistanu i Kirgizji. Wielu z nich nie przeżyło transportu w surowych warunkach, chorób, głodu i długich marszów. Zginęła jedna trzecia z nich. Ci, co przeżyli, próbowali ułożyć sobie życie w Rosji, ale po wybuchu rewolucji część z nich zaczęła wracać w rodzinne strony do odrodzonej Polski. Powroty trwały aż do 1922 r., a utrudniła je wojna polsko-bolszewicka.
Pamięć o zapomnianym bieżeństwie spróbowała przywrócić Aneta Prymaka-Oniszk, dziennikarka i reportażystka, potomkini bieżeńców, którzy trafili do Stawropola na Kaukazie, a po latach wrócili do rodzinnej wsi Knyszowice.
– Tę historię w dzieciństwie opowiadała moja babcia, później powtarzały ciotki – jej córki. One dzieliły czas na przed i po bieżeństwie – mówi nam Aneta Prymaka-Oniszk. – Miałam poczucie, że to ważna historia, choć oficjalnie do niedawna nie istniała. Nie było jej w muzeach, także tych regionalnych. Nie wspominała o niej szkoła, książki, prasa, telewizja. Z czasem odkrywałam, że dotyczy wielu ludzi. Gdzie nie zaczynałam „drapać", okazywało się, że pod spodem jest opowieść o bieżeństwie.
Zanim jednak na jesieni 2016 r. ukazała się książka „Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy", wcześniej powstała strona internetowa Biezenstwo.pl, która miała łączyć ludzi w opowieściach i wspomnieniach, a jednocześnie pomóc reportażystce w gromadzeniu dokumentacji.