O takich jak on na wschodnim Podlasiu mówią „jurodiwy" – w wolnym tłumaczeniu „wariat boży". Miłosierdzie miłosierdziem, ale wielu pacjentom nadal nie mieści się w głowie, że można pomagać bezinteresownie. Zwłaszcza jak się jest pochodzącym z Krakowa warszawskim lekarzem z doktoratem i dwoma specjalizacjami – z chirurgii szczękowo-twarzowej i medycyny paliatywnej. I specjalizację pierwszego stopnia z chirurgii stomatologicznej.
Jeszcze bardziej doktora Pawła Grabowskiego nie mogą zrozumieć koledzy lekarze pracujący z nim najpierw w klinice Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego przy Lindleya, a potem w stołecznym Centrum Onkologii. Tylko wariat – myślą – mógł wyjechać na Podlasie i założyć tam Hospicjum Domowe pw. Proroka Eliasza, pomagające osobom starszym w ostatnich latach ich życia.
Rozmowa jak dobry lek
Dlaczego Podlasie? – Bóg raczy wiedzieć – śmieje się dr Grabowski. Może dlatego, że podczas jednego z badań sam przeżył śmierć kliniczną. Potem pomyślał, że chce zrobić coś, co miałoby wartość.
Idea hospicjum zakładała pomoc ludziom na terenach najbardziej oddalonych od ośrodków medycznych. – A na Podlasiu wciąż są miejsca, gdzie do najbliższej chaty jest kilometr, do sklepu 6, a do supermarketu – 60 km. I jak ktoś zachoruje, nie może liczyć na niczyją pomoc – tłumaczy dr Grabowski. Regularnie odwiedza wioski, w których zamieszkane są pojedyncze chaty, połowa stoi pusta i zapełnia się tylko w weekendy, a reszta po prostu niszczeje. – Niedawno byłem u dziadunia, który w ostatnich miesiącach pielęgnował umierającą żonę. Babunia umarła, a on leży w jej łóżku, w chacie niewywietrzonej z wyziewów choroby, płacze i mówi: „Ona pomierła, ja też chcę do niej do nieba". Długo rozmawialiśmy. Studentom powtarzam, że czasem towarzystwem, rozmową, można ukoić ból. Bo cierpienie i ból jest zjawiskiem bardzo złożonym, a osamotnienie i brak poczucia własnej godności potrafi go spotęgować – opowiada dr Grabowski.
Ze współpracownikami rozmawia często, omawiając sytuację pacjentów i sposób leczenia. Wie, że w medycynie paliatywnej, którą uważa za królową nauk medycznych, są równie ważni co lekarz. Podoba mu się inny sposób działania niż w hierarchicznym systemie klinicznym, gdzie profesor jest bogiem, lekarz jego pomocnikiem, a personel pomocniczy nie ma prawa głosu. – To nie zadziała w systemie hospicyjnym, gdzie musimy być dla siebie partnerami – tłumaczy. O roli pielęgniarek i fizjoterapeutów opowiada „młodzieży lekarskiej" na warsztatach z pracy z umierającym pacjentem, które regularnie prowadzi w ramach warsztatów organizowanych przez EFMSA, międzynarodowe stowarzyszenie studentów medycyny w Warszawie, Lublinie i Białymstoku. Studenci mówią mu później, że medycyna widziana z perspektywy opieki nad nieuleczalnie chorymi na zawsze zmienia myślenie, nie tylko o pacjentach paliatywnych.