Rz: Czy przed premierą książki Magdaleny Grzebałkowskiej „Beksińscy. Portret podwójny" oraz filmu „Ostatnia rodzina" interesowało pana malarstwo Beksińskiego lub postać jego syna, dziennikarza i tłumacza?
Michał Siegoczyński: Ta historia działa się bardzo blisko mnie, ponieważ od piątego roku życia mieszkałem w bloku przy Sonaty 6 w Warszawie, w tym samym, gdzie mieszkali Beksińscy, dokładnie dwie klatki obok. Właśnie tam, jako mały chłopak, sięgnąłem po album z malarstwem Beksińskiego, który stał na półce w regale moich rodziców. Obrazy zafascynowały mnie i wciągnęły. Często je oglądałem. Beksiński był pierwszym malarzem, którego sztuka wywołała we mnie wielkie emocje. A wiedziałem dodatkowo, że mieszka tuż obok. To sąsiedztwo było na tyle bliskie, że gdy mój brat słuchał głośno nagrań Black Sabbath, Tomasz Beksiński przyszedł do naszego mieszkania i poprosił go o ściszenie muzyki, bo mu przeszkadzała w pisaniu tekstu. Oczywiście, docierały do mnie różne fakty z historii Beksińskich, ale sąsiedztwo w bloku ma tę specyfikę, że tak naprawdę nie zna się dobrze sąsiadów. Przyznaję, że poznałem ich dokładnie dopiero po przeczytaniu książki Magdaleny Grzebałkowskiej, która przeniosła mnie w samo serce wydarzeń. Wtedy po raz pierwszy pomyślałem o stworzeniu spektaklu. Ciekawe, że w prześwicie bloku, nad którym jest mieszkanie Beksińskich, powstał mural. Zdzisław Beksiński całe życie malował śmierć. A kiedy przyszła po niego – namalował ją ktoś inny.
Łatwo było wyciągnąć z tej historii coś nowego, odróżnić spektakl od książki i filmu?
Rosyjski reżyser filmowy Aleksander Sokurów zapytany, dlaczego robi filmy, odpowiedział, że boli go odchodzenie ludzi. Kiedy jedna z rodzin znika z bloku, w którym żyła, zostaje wzięta pod lupę i powstaje efekt perwersyjnych narracji i analiz. Gdy odchodzi artysta i dziennikarz, wszyscy stają się ekspertami malarstwa, psychologii rodziny. To uzmysławia, że nie istnieje coś takiego, jak jedna pamięć i wyobraźnia. Rodzina Beksińskich i jej historia idealnie to pokazuje. Mitologizacja odbiera szansę na przejrzenie się w historii jak w lustrze. Dlatego w spektaklu chciałem uzwyczajnić spektakularne losy Beksińskich. Duże wrażenie wywarły na mnie czarno-białe zdjęcia ich pustego mieszkania. Chciałem, żeby scenografia stała się mieszkaniem, w którym ukazują nam się strzępy życia, fragmenty scen i rozmów, jak rozsypane puzzle. Dlatego w spektaklu zaburzona jest chronologia wydarzeń. Czas i miejsca akcji przeplatają się ze sobą. Jeśli mógłbym podeprzeć się jeszcze jedną wypowiedzią – to zacytowałbym Krzysztofa Kieślowskiego. Mówił o drepczących ludziach, którzy drepczą i drepczą, a on w swoich dokumentach chciałby pokazać to ich dreptanie właśnie.
Czy łatwo się odbić od roli Andrzeja Seweryna, który w filmie zagrał bardzo realistycznie, inspirując się taśmami z archiwum malarza? Czy może nie o realizm w roli Beksińskiego chodziło?