Kiedy w 1959 r. w irlandzkim Shannon powstawała pierwsza specjalna strefa, mało kto się interesował tym pomysłem. Lotnisko w zamieszkanym przez niespełna 5 tys. osób miasteczku było znane z tego, że zatrzymywały się na nim na tankowanie samoloty lecące przez Atlantyk, a pasażerowie tranzytowi pędzili do sklepu wolnocłowego. Pomysł stworzenia tam strefy wolnego handlu i strefy ekonomicznej pojawił się w połowie lat 50., kiedy było już oczywiste, że samoloty w niedalekiej przyszłości będą w stanie przelecieć nad oceanem bez dodatkowego tankowania.
Wtedy ówczesny dyrektor lotniska Brendan O'Regan zasugerował, żeby jeśli nie stworzy się tam specjalnej strefy dla produkcji przemysłowej, w której firmy cieszyłyby się ulgami podatkowymi, to trzeba będzie „przymusowo ściągać samoloty na ziemię". To on właśnie jest pomysłodawcą wprowadzenia niskich podatków i zwolnień fiskalnych, np. z VAT, w przypadku towarów, które miały być eksportowane. A jeśli jakaś firma chciała założyć w tej strefie placówkę zajmującą się badaniami i rozwojem, to mogła liczyć na granty. I chociaż w 2005 r. zachęty do inwestowania w strefie Shannon wygasły, to nadal działa tam ponad 100 firm, wśród nich Lufthansa Technik, Intel, GE Capital, De Beers Industrial Diamonds, w których pracuje 6,5 tys. ludzi.
– Shannon do dziś zniknęłoby z mapy, gdyby nie strefa gospodarcza – przyznaje Paul Ryan, konsultant z Shannon International Development Consultants.
Na świecie szybko zaczęto kopiować wzór, który miał ratować zagrożone miejsca pracy bądź nawet całe branże przemysłowe. Tak jest dzisiaj z polską i czeską motoryzacją, bo większość fabryk naprawdę ważnych dla naszej gospodarki znalazła się na terenach objętych specjalnym traktowaniem inwestorów.
Strefa może pomóc także w planach budowy Centralnego Portu Komunikacyjnego. Gabriel Wong, partner w chińskim PricewaterhouseCoopers (PwC), uważa wręcz, że jest to warunek niezbędny, by projekt odniósł gospodarczy sukces. Dodatkowo należałoby utworzyć także wolny obszar celny.