Parafrazując jedną z piosenek, można stwierdzić: „na pozór nic nie było w nim". Ot, kilka budynków, rondo, zgiełk podróżny i dużo ludzi. Ale jednak jest inaczej.
Po pierwsze, zwłaszcza w godzinach porannych, w miejscu tym aż roi się od turystów wybierających się na dłuższe tatrzańskie wędrówki. Tych „prawdziwych" turystów, z plecakami, ubraniami na każdą pogodę i przynajmniej podstawową znajomością gór. W różnym wieku, ale o wspólnych cechach. Wystarczy jeden rzut oka, żeby stwierdzić, kto jak ambitne wyprawy danego dnia planuje. Im późniejsza godzina, tym bardziej teren zajmują turyści niedzielni, lubujący się w pytaniach w rodzaju, czy daleko nad Morskie Oko i czy jest tam jakaś restauracja. Ale w godzinach porannych jest zupełnie inaczej. Po drugie, mekką tychże turystów jest bar Fis – prawie żywcem wyjęty z PRL. Zdaje się, że wciąż można tam dostać kawę w szklance. I w żadnym razie nie piszę tego złośliwie. Czasami różne knajpy specjalnie stylizują się na PRL-owskie, a inne poprzez zaniechania i bałaganiarstwo budzą skojarzenia ze starymi czasami. Tak nie jest z barem Fis. Tutaj wszystko działa sprawnie, aczkolwiek turyści przed wyjazdem w góry mogą się dostosować do specyficznego klimatu, takiej zapowiedzi surowości gór.