Metropolia z odzysku
Niskobudżetowa „Ucieczka z Nowego Jorku" swą popularnością przetarła szlak następnym filmowcom, którzy szukali coraz bardziej wyrafinowanych środków, by zbudować metaforę przyszłego świata. Najbardziej wpływową wizją pozostaje do dziś „Łowca androidów" Ridleya Scotta z 1982 r., oparty na prozie Philipa K. Dicka, jednego z najważniejszych twórców literackiej fantastyki. Ridley Scott poszedł jednak krok dalej od Dicka. Rozwinął jego pomysły i opakował w wizjonerską scenografię. Akcja filmu rozgrywa się w Los Angeles w 2019 r. Ziemia pustoszeje, bo warunki do życia są coraz gorsze. Po nieokreślonej katastrofie ekologicznej wymierają rośliny i dzikie zwierzęta. Ludzie, których nie stać na wyjazd do kosmicznych kolonii, gromadzą się w miastach. Los Angeles w filmie Scotta przypomina gigantyczny układ scalony. To miasto zasnute czarno-czerwoną chmurą radioaktywnego pyłu. W monumentalnych budynkach położonych w centrum i przypominających XXI-wieczne piramidy, mieści się korporacja Tyrell, zarządzająca ludźmi i androidami. Cyborgi wyposażone w sztuczną inteligencję pracują na człowieka, odwalając za niego czarną robotę. Natomiast w najniższych partiach architektonicznych, w starych nieremontowanych budynkach dawnego dwudziestowiecznego miasta mieszka multikulturowa biedota. Wegetują w toksycznym mieście, bo nie stać ich na wyjazd do lepszego świata albo nie dostali pozwolenia. Są chorzy lub „niepotrzebni". Ten gorszy świat poznajemy z perspektywy tytułowego łowcy androidów, policjanta Ricka Deckarda (Harrison Ford), który ściga zbuntowane i niebezpieczne androidy.
Ridley Scott oparł swą wizję miasta przyszłości na obserwacjach z Hong Kongu, gdzie w latach 70. kręcił reklamy. Sądził, że w ciągu kolejnych dekad Amerykę zaleje imigracja z Azji Wschodniej. Jednocześnie chciał pokazać świat w stanie upadku, przeznaczonym na zagładę. Wyobrażał sobie, że mieszkańcy filmowego L. A. nie będą budowali nowych budynków i mieszkań, tylko będą gospodarować tym, co zostało, wybebeszając stare budynki ze sprawnych urządzeń oraz mebli. W ten sposób nakreślił portret miasta-złomowiska, w którym wszystkie urządzenia są z drugiej ręki. Działają na słowo honoru, spięte drutami i taśmą izolacyjną. Wokół trwa nieustający recykling, w wyniku którego budynki są ze sobą gęsto splątane i tworzą ciąg slumsów, ruder i squatów.
Miasto jak mapa historii
Do tej wizji nawiązali twórcy kontynuacji filmu zatytułowanej „Blade Runner 2049" w reżyserii Dennisa Villeneuve'a, który miał premierę w 2017 r. Akcja rozgrywa się 30 lat później i zamiast gęsto zaludnionego miasta-dżungli Kalifornia jawi się jako wyludniona przestrzeń. Monochromatyczna i ciemniejsza niż w pierwszej części. Los Angeles się wyludniło, bo pomysłem na przetrwanie jest tworzenie farm ze sztucznymi uprawami. Miejska biedota przekwalifikowała się na rolników.
Znamienna to wizja, tym bardziej, że przez 36 lat dzielących filmy Scotta i Villeneuve'a okazało się, że amerykańskie miasta mogą nie tylko rozrastać się wszerz, tworząc ciągi niekończących się przedmieść, ale też niektóre ośrodki mogą się wyludniać i pustoszeć. Najbardziej spektakularny przykład to Detroit, ale też inne miasta borykają się z podobnym problemem, pogłębionym przez kryzys finansowy z 2008 r. Choćby Pittsburgh w stanie Pensylwania, gdzie od lat 50. XX w. liczba mieszkańców zmniejszyła się niemal dwukrotnie. Albo Nowy Orlean, który po huraganie Katrina z 2005 r. niektórzy spisali na straty, jako miasto niewarte odbudowy.
Zupełnie inną, bardziej komiksową konwencję przyjął francuski reżyser Luc Besson, który wizje miast przyszłości kreślił niejednokrotnie. W „Piątym elemencie" (1997 r.) pokazał futurystyczną wersję Nowego Jorku, gdzie wśród gigantycznych wieżowców latają podniebne taksówki, a loty kosmiczne są czymś tak zwyczajnym jak rejsy międzykontynentalne. Do świata przyszłości wrócił także w swoim ostatnim filmie z 2017 r. pt. „Valerian i Miasto Tysiąca Planet", opartym na komiksie francuskiego duetu Pierre Christin i Jean-Claude Mézieres. Tytułowe Miasto Tysiąca Planet to centrum polityczne i kulturowe całej galaktyki, które przypomina mieszankę wszelkich cywilizacji. Począwszy od tej archaicznej, opartej na mechanicznej sile i prostych technologiach, aż po złożone nanotechnologiczne projekty, w których główną rolę odgrywa rzeczywistość cyfrowa. To miasto będące niejako wizualizacją historii ludzkości. Na dodatek rozrasta się wertykalnie, a nie horyzontalnie. Pośród licznych poziomów, trudno ustalić gdzie jest parter. Na kolejnych piętrach żyją różne galaktyczne nacje, najwyżej oczywiście te najbardziej uprzywilejowane, a najniżej pariasi.
Koncepcja, w myśl której im wyżej, tym zamożniej pojawia się dużo częściej w utworach science-fiction. Choćby w filmie „High-Rise" Bena Wheatleya z 2016 r., opartego na powieści „Wieżowiec" J. G. Ballarda z 1975 r., gdzie życie miejskich aglomeracji jest skupione w gigantycznych wieżowcach, a poziom mieszkania odzwierciedla umiejscowienie na drabinie społeczno-ekonomicznej. Bohaterowie filmu stają w obliczu rewolucji, która rozprzestrzenia się od parteru w górę.