Droga w szeroki świat wiodła przez Ciechanów.
Musiała tamtędy wieść. Powtarzałem drogę starszego rodzeństwa, bo wszyscy przez Ciechanów przeszli w swej drodze do Warszawy, bo stolica jest blisko. Od początku było wiadomo, że prędzej czy później wyląduje się w Warszawie.
Interesuje się pan astronomią.
To jedno z moich zainteresowań, mam nawet teleskop. Użyłem go kilka razy, ale teraz stoi w kącie. To kawał sprzętu, który się ciężko rozstawia. Mieszkając w Warszawie, nie da się obserwować nieba. W Słończewie jest dużo lepiej, bo dzięki temu, że zabudowania wsi są bardzo rozstrzelone, jest bardzo ciemno. Na razie zostaję w stolicy. Nie jestem warszawiakiem, nie jestem fanem Warszawy, ale tutaj żyje się bardzo wygodnie, zwłaszcza na Ursynowie, gdzie mam wszystko pod ręką.
Jaka jest obecnie sytuacja małych klubów, takich jak ten w Ciechanowie, które kiedyś wychowały wielkich mistrzów?
Dalej to robią. Nie oszukujmy się, w lekkiej atletyce nie ma ludzi z wielkich miast. Wystarczy spojrzeć na skład naszej reprezentacji i na to, skąd pochodzą kadrowicze. Przez wiele lat trenowałem w warszawskich klubach, ale ludzi pochodzących ze stolicy spotkałem niewielu.
Trudniej jest zostać sportowcem w Warszawie?
Z jednej strony prościej, bo są większe możliwości, a z drugiej strony – nie brakuje pokus, które od sportu odciągają. Chyba łatwiej zostać sportowcem w miejscu, gdzie jest to jedna z niewielu dostępnych ścieżek rozwoju.
Piłka nożna zżera większość talentów?
Prawdziwe talenty w każdym sporcie się obronią. Nawet jeśli ktoś urodził się na pustyni, gdzie nie ma niczego, to prędzej czy później trafi do dyscypliny, do której ma talent. Brakuje jednak ludzi na niższych piętrach piramidy. Oni w większości trafiają do piłki, bo rodzice myślą, że ich dzieci będą zarabiać wielkie pieniądze. Dobrze, że w ogóle trenują, chociaż większość się do sportu nie nadaje, a akademie służą do wyciągania pieniędzy. Rywalizacja między dyscyplinami to rzecz normalna i nawzajem sobie talenty podkradamy. W Stanach Zjednoczonych to jest prawdziwy problem. Wiadomo, że najzdolniejsi trafią do lig zawodowych. My w Polsce czekamy na efekt, który powinien przynieść boom na bieganie. Jeśli rodzice sami zaczęli biegać, to chętniej będą wysyłać dzieci do lekkiej atletyki. Pracujemy, żeby tak się stało.
Widać na Ursynowie dzieci grające na podwórku w piłkę lub koszykówkę?
Trochę ich jest, ale jak na potencjał dzielnicy, w której mieszka 160 tys. ludzi, to ciągle za mało. Podobno kiedy zbudują tunel na Ursynowie, to powstanie park z różnymi miejscami do uprawiania sportu. Może to nam pomoże?
W piłce nożnej pracują tysiące skautów, wyszukujących talenty. A jak to wygląda w lekkoatletyce?
Bardzo wiele dzieci wyłapujemy podczas zawodów szkolnych, bo na ogół zdolniejsze ruchowo dzieci tam startują. Prowadzimy program „Lekkoatletyka dla każdego". Czasami jakiś trop podeśle nauczyciel WF. Potem trenerzy idą i namawiają rodziców. Wiadomo, że jest lepiej, gdy pod ręką jest klub z dobrymi obiektami, ale nie wszędzie w Polsce się tak zdarza. Radom to jest w tej chwili modelowy ośrodek, którym się chwalimy. Mają własne obiekty i program. Lekkoatletyka działa tam prężnie, a tamtejsi młodzi są najlepsi w sporcie juniorskim. Dobrze jest też w Białymstoku, gdzie działa klub Podlasie.
Pojawia się czasem refleksja o miejscu, „gdzie zaczynałem drogę do dwóch złotych medali olimpijskich i wielu innych świetnych wyników"?
Nie ma myśli „O, jaki cud się stał" (śmiech). Gdzieś trzeba zaczynać. Normalnie się rozwinąłem, a tak się życie ułożyło, że zdobyłem mistrzostwa olimpijskie dzięki wielu sprzyjającym okolicznościom.
Urodził się w 1981 roku w Nasielsku. Czterokrotny uczestnik igrzysk olimpijskich – w latach 2008 i 2012 zdobył złoty medal. Stawał na podium mistrzostw świata i mistrzostw Europy oraz halowych mistrzostw świata i halowych mistrzostw Europy. Absolwent Wydziału Nauk Historycznych i Społecznych Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.