ZR: Czy polski rynek jest przygotowany na tak szybki wzrost popytu na turystykę krajową?
Paweł Snitko-Pleszko: To zależy gdzie. Z pewnością tak jest w dużych miastach, gdzie nie występuje sezonowość, widoczna w miejscowościach górskich i nadmorskich. W Warszawie, Krakowie, Wrocławiu widać potężne inwestycje w szeroko pojętą turystykę. Tam obłożenie hoteli w skali roku sięga 90 proc., a taki popyt pokazuje, że inwestycje się zwrócą. Miasta mniejsze, jak Gdańsk, Kołobrzeg, Świnoujście, Szczecin, Władysławowo, Zakopane czy Szklarska Poręba, też mają szanse na szybki wzrost, tyle że jest on uzależniony od sezonowości, powodującej, że obiekt zarabia na siebie tylko przez określoną część roku. Najtrudniej jest nad morzem, gdzie sezon trwa maksimum trzy miesiące, podczas których trzeba zarobić na cały rok. Statystyki jednak pokazują, że i tam powinny pójść pieniądze. Urlop w Polsce zaczyna być coraz bardziej popularny.
Mamy bardzo silną konkurencję oferty zagranicznej. Czy nie jest tak, że urlop nad polskim morzem jest droższy niż wyjazd do Turcji, Egiptu czy Bułgarii, gdzie pogoda jest murowana?
To zależy. Oczywiście mamy wyjazdy last minute, które są tańsze. Ale nie do końca jest tak, że w kraju jest drożej. W Polsce także mamy dużo kategorii obiektów wakacyjnych, są tanie pokoje gościnne i hotele 5-gwiazdkowe, naprawdę najwyższej klasy. Tyle że trzeba umieć znaleźć dobre miejsce na noclegi. Jeśli wybierzemy pierwszą lepszą ofertę, faktycznie można przepłacić. Trzeba wcześniej zrobić wywiad, a obiekty obowiązkowo porównać. Wpływu nie mamy jedynie na pogodę, która w Polsce jest trudna do przewidzenia.
Liczba urlopowiczów w Polsce wzrosła w tym roku dobrze ponad połowę. Razem ze wzrostem popytu poszły w górę ceny. Na co pana zdaniem branża hotelarska powinna przede wszystkim wydać te pieniądze?