Polityka na macie

Doświadczeni obserwatorzy życia politycznego i medioznawcy często wracają do wydarzenia z 26 września 1960 roku, gdy w studiu telewizyjnym przed zbliżającymi się wyborami w Stanach Zjednoczonych zasiedli wiceprezydent Richard Nixon i młody kandydat Partii Demokratycznej John F. Kennedy.

Publikacja: 30.09.2018 23:00

Piotr Gajdziński

Piotr Gajdziński

Foto: materiały prasowe

To był jeden z milowych kroków w amerykańskiej polityce. Krok, który zmienił wszystko – politykę, media, demokrację.

W Polsce w 1988 roku mieliśmy debatę Lecha Wałęsy z Alfredem Miodowiczem, szefem OPZZ i członkiem Biura Politycznego KC PZPR, która dla społeczeństwa udręczonego rządami Wojciecha Jaruzelskiego – dzisiaj często określanymi jako „zbrodnicze", ale były to przede wszystkim rządy skrajnie nieporadne – miała znaczenie absolutnie fundamentalne. „Wy idziecie piechotą, a tu świat samochodami już jedzie" – oświadczył Wałęsa, uświadamiając Polakom istotę ślamazarności „jaruzelskiej" Polski. Gdyby nie ta debata – z ówczesnych badań OBOP-u wynika, że oglądało ją 80 procent mieszkańców Warszawy, więcej niż mecz na Wembley i pojedynek Orłów Górskiego z Brazylią w 1974 roku – a przede wszystkim znakomite wystąpienie ówczesnego przewodniczącego ówczesnej Solidarności, kto wie, jak potoczyłyby się losy polskich przemian. W grudniu 1988 roku OBOP poinformował partyjnych dygnitarzy, że odsetek zwolenników legalizacji NSZZ Solidarność wzrósł po debacie z 42 do 62 procent. Tak, tak, drodzy piewcy niezłomności narodu polskiego – w sierpniu 1988 roku, po siedmiu latach rządów Jaruzelskiego i blisko 45 latach komuny, zaledwie 42 procent Polaków tęskniło za Solidarnością.

Ale wracając do debat. Wiele wskazuje na to, że w obecnych wyborach samorządowych dojdzie do równie przełomowego wydarzenia, jak wspomniane wyżej. Otóż w Chełmie na Lubelszczyźnie dwaj radni, którzy w najbliższej samorządowej elekcji walczą o prezydenturę tego zacnego grodu – reprezentujący Koalicję Obywatelską Dariusz Grabczuk oraz Paweł Białas z Kukiz'15 – mogą zetrzeć się na głównym placu miejskim. Całkiem dosłownie „zetrzeć", bo po prostu będą się bili na macie. Chełm, który zapisał się złotymi, choć najzupełniej niezasłużonymi zgłoskami w historii PRL – Manifest PKWN został napisany i wydrukowany w Moskwie, a w Chełmie go tylko ogłoszono – teraz wkracza na karty historii dogorywającej III lub może raczej już IV Rzeczypospolitej. Nie bałbym się nawet stwierdzenia, że chełmska debata na pięści – jeśli do niej dojdzie – zmieni globalną politykę, media i demokrację.

Zmagania dwóch radnych starających się o fotel prezydenta miasta są wydarzeniem przełomowym. Ponieważ nie bardzo umiem jeszcze ocenić jego znaczenie dla świata, spójrzmy na razie tylko w mikroskali. Otóż w drugiej połowie października 2018 roku wyrafinowani komentatorzy wydarzeń politycznych w „Rzeczpospolitej", jak redaktorzy Bogusław Charbota i Michał Szułdrzyński, znikną z pierwszych stron gazety i wylądują ze swoimi (od tego momentu już niedzisiejszymi) felietonami na stronie ostatniej. Na pierwszą natomiast wkroczą równie wyrafinowani (ale w innej dziedzinie) panowie Janusz Pindera i Piotr Żelazny z działu sportowego „Rzeczpospolitej".

Później ruszy lawina. Nie sposób wykluczyć, że już w 2020 roku Tusk, Biedroń, Korwin-Mikke (który startuje właściwie we wszystkich wyborach), Zandberg, Nowacka, Morawiecki (który?) oraz Duda, zamiast wymieniać argumenty, inwektywy i oskarżenia, staną na macie i będą się po prostu bili. Polsat, a nawet telewizja narodowa uruchomią system audiotele i o wyniku wyborów zdecyduje publika. Głosujący będą mieli okazję wygrać samochód, więc PiS będzie mógł ogłosić, że nigdy demokracja w Polsce nie miała się tak dobrze, bo beneficjentami wyborów zostanie nie tylko polityczna „grupa kolesi", ale też normalni obywatele. „Normalni", czyli nienależący do kasty polityków.

Piszę to najzupełniej poważnie. Dzisiejsza polityka, również samorządowa, coraz bardziej zbliża się do show-biznesu. W dobie mediów społecznościowych, botów i lajków więcej niż argumenty, wiedza oraz doświadczenie ważą emocje i „celebryctwo". Ale i to najpewniej przeminie. Co dostarcza więcej emocji niż mordobicie? Chyba tylko zbrodnia, ale tak skrajne rozwiązanie wyborczej walki zadomowi się w demokracji pewnie dopiero w połowie XXI wieku. Zadomowi się, gdy macherzy od polityki, wizerunkowi „stratedzy" uświadomią sobie, że więcej ludzi kojarzy Brutusa niż Sokratesa, Hitlera niż Roosevelta.

Panowie Grabczuk i Białas, jakkolwiek byśmy się z tego śmiali, mogą wyznaczyć nowe trendy. Ale nie są wcale, jak mogłoby się wydawać, awangardą w procesie zmian globalnej polityki. Przed nimi kroczą różnej maści celebryci, którzy zawiedli politykę na matę na głównym placu w Chełmie. Warto pamiętać, że na pogrzebie Margaret Thatcher, która zmieniła i Wielką Brytanię, i świat, uroniło łzę o wiele milionów mniej ludzi niż na pogrzebie księżnej Diany.

Niezależny dziennikarz, autor biografii Edwarda Gierka, Wojciecha Jaruzelskiego i Władysława Gomułki pt. „Gomułka. Dyktatura ciemniaków".

To był jeden z milowych kroków w amerykańskiej polityce. Krok, który zmienił wszystko – politykę, media, demokrację.

W Polsce w 1988 roku mieliśmy debatę Lecha Wałęsy z Alfredem Miodowiczem, szefem OPZZ i członkiem Biura Politycznego KC PZPR, która dla społeczeństwa udręczonego rządami Wojciecha Jaruzelskiego – dzisiaj często określanymi jako „zbrodnicze", ale były to przede wszystkim rządy skrajnie nieporadne – miała znaczenie absolutnie fundamentalne. „Wy idziecie piechotą, a tu świat samochodami już jedzie" – oświadczył Wałęsa, uświadamiając Polakom istotę ślamazarności „jaruzelskiej" Polski. Gdyby nie ta debata – z ówczesnych badań OBOP-u wynika, że oglądało ją 80 procent mieszkańców Warszawy, więcej niż mecz na Wembley i pojedynek Orłów Górskiego z Brazylią w 1974 roku – a przede wszystkim znakomite wystąpienie ówczesnego przewodniczącego ówczesnej Solidarności, kto wie, jak potoczyłyby się losy polskich przemian. W grudniu 1988 roku OBOP poinformował partyjnych dygnitarzy, że odsetek zwolenników legalizacji NSZZ Solidarność wzrósł po debacie z 42 do 62 procent. Tak, tak, drodzy piewcy niezłomności narodu polskiego – w sierpniu 1988 roku, po siedmiu latach rządów Jaruzelskiego i blisko 45 latach komuny, zaledwie 42 procent Polaków tęskniło za Solidarnością.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break