To był jeden z milowych kroków w amerykańskiej polityce. Krok, który zmienił wszystko – politykę, media, demokrację.
W Polsce w 1988 roku mieliśmy debatę Lecha Wałęsy z Alfredem Miodowiczem, szefem OPZZ i członkiem Biura Politycznego KC PZPR, która dla społeczeństwa udręczonego rządami Wojciecha Jaruzelskiego – dzisiaj często określanymi jako „zbrodnicze", ale były to przede wszystkim rządy skrajnie nieporadne – miała znaczenie absolutnie fundamentalne. „Wy idziecie piechotą, a tu świat samochodami już jedzie" – oświadczył Wałęsa, uświadamiając Polakom istotę ślamazarności „jaruzelskiej" Polski. Gdyby nie ta debata – z ówczesnych badań OBOP-u wynika, że oglądało ją 80 procent mieszkańców Warszawy, więcej niż mecz na Wembley i pojedynek Orłów Górskiego z Brazylią w 1974 roku – a przede wszystkim znakomite wystąpienie ówczesnego przewodniczącego ówczesnej Solidarności, kto wie, jak potoczyłyby się losy polskich przemian. W grudniu 1988 roku OBOP poinformował partyjnych dygnitarzy, że odsetek zwolenników legalizacji NSZZ Solidarność wzrósł po debacie z 42 do 62 procent. Tak, tak, drodzy piewcy niezłomności narodu polskiego – w sierpniu 1988 roku, po siedmiu latach rządów Jaruzelskiego i blisko 45 latach komuny, zaledwie 42 procent Polaków tęskniło za Solidarnością.
Ale wracając do debat. Wiele wskazuje na to, że w obecnych wyborach samorządowych dojdzie do równie przełomowego wydarzenia, jak wspomniane wyżej. Otóż w Chełmie na Lubelszczyźnie dwaj radni, którzy w najbliższej samorządowej elekcji walczą o prezydenturę tego zacnego grodu – reprezentujący Koalicję Obywatelską Dariusz Grabczuk oraz Paweł Białas z Kukiz'15 – mogą zetrzeć się na głównym placu miejskim. Całkiem dosłownie „zetrzeć", bo po prostu będą się bili na macie. Chełm, który zapisał się złotymi, choć najzupełniej niezasłużonymi zgłoskami w historii PRL – Manifest PKWN został napisany i wydrukowany w Moskwie, a w Chełmie go tylko ogłoszono – teraz wkracza na karty historii dogorywającej III lub może raczej już IV Rzeczypospolitej. Nie bałbym się nawet stwierdzenia, że chełmska debata na pięści – jeśli do niej dojdzie – zmieni globalną politykę, media i demokrację.
Zmagania dwóch radnych starających się o fotel prezydenta miasta są wydarzeniem przełomowym. Ponieważ nie bardzo umiem jeszcze ocenić jego znaczenie dla świata, spójrzmy na razie tylko w mikroskali. Otóż w drugiej połowie października 2018 roku wyrafinowani komentatorzy wydarzeń politycznych w „Rzeczpospolitej", jak redaktorzy Bogusław Charbota i Michał Szułdrzyński, znikną z pierwszych stron gazety i wylądują ze swoimi (od tego momentu już niedzisiejszymi) felietonami na stronie ostatniej. Na pierwszą natomiast wkroczą równie wyrafinowani (ale w innej dziedzinie) panowie Janusz Pindera i Piotr Żelazny z działu sportowego „Rzeczpospolitej".
Później ruszy lawina. Nie sposób wykluczyć, że już w 2020 roku Tusk, Biedroń, Korwin-Mikke (który startuje właściwie we wszystkich wyborach), Zandberg, Nowacka, Morawiecki (który?) oraz Duda, zamiast wymieniać argumenty, inwektywy i oskarżenia, staną na macie i będą się po prostu bili. Polsat, a nawet telewizja narodowa uruchomią system audiotele i o wyniku wyborów zdecyduje publika. Głosujący będą mieli okazję wygrać samochód, więc PiS będzie mógł ogłosić, że nigdy demokracja w Polsce nie miała się tak dobrze, bo beneficjentami wyborów zostanie nie tylko polityczna „grupa kolesi", ale też normalni obywatele. „Normalni", czyli nienależący do kasty polityków.