Reklama
Rozwiń

Tadeusz Truskolaski: Ludzie mają dość nieudolnych rządów PiS

Wojna prowadzona przeciwko mnie przez partię rządzącą za pomocą jej radnych spowodowała, że byłem w tej kampanii bardzo zdeterminowany – przyznaje Tadeusz Truskolaski, wybrany na czwartą kadencję prezydent Białegostoku.

Publikacja: 29.10.2018 01:27

Tadeusz Truskolaski prezydentem Białegostoku jest od 2006 roku, a od 2011 r. członkiem Komitetu Regi

Tadeusz Truskolaski prezydentem Białegostoku jest od 2006 roku, a od 2011 r. członkiem Komitetu Regionów. Z wykształcenia ekonomista, po studiach na Uniwersytecie Gdańskim pracował jako nauczyciel akademicki. Ma tytuł doktora habilitowanego, jest profesorem Uniwersytetu w Białymstoku. Na swoim koncie ma przeszło 90 publikacji naukowych

Foto: Fotorzepa/Piotr Czechowski

Rz: Jak po raz czwarty wygrywa się wybory na prezydenta Białegostoku?

Tadeusz Truskolaski: Ciężką pracą i determinacją.

To po 12 latach rządzenia miastem można jeszcze wykrzesać z siebie ogień?

Zarządzanie tak dużym miastem nie jest nudne. Bez, jak pan to określił, „ognia" nie można być prezydentem. Codzienne problemy, ich ilość i różnorodność powodują, że ten ogień nigdy nie wygasa. Ale powiem szczerze, że podczas tej kampanii byłem wyjątkowo zdeterminowany. W mijającej kadencji większość w Radzie Miasta mieli radni Prawa i Sprawiedliwości, którzy bezwzględnie tę przewagę wykorzystywali. Cztery razy bezpodstawnie odmówili mi absolutorium. Ich działania niejednokrotnie niemal paraliżowały nasze funkcjonowanie, po kilka razy stawiali na posiedzeniach rady i komisji rewizyjnej te same sprawy, często zapraszali na posiedzenia niezadowolonych z pewnych decyzji mieszkańców, co służyło nie rozwiązaniu problemu, ale podsycaniu konfliktu. O około 30 procent obniżono mi pensję i dzisiaj jestem najgorzej zarabiającym włodarzem miasta w województwie podlaskim, choć zarządzam przecież największym miastem w regionie. Podam jeden konkretny przykład obstrukcji stosowanej przez radnych PiS. W mijającej kadencji toczyliśmy prawny spór z francuską firmą, która miała wybudować w Białymstoku stadion, ale z różnych powodów wypowiedzieliśmy im umowę. W sprawie toczyła się długa batalia sądowa, po jakimś czasie pojawiła się propozycja zawarcia ugody. Chciałem mieć w tej sprawie poparcie całej Rady Miasta, bo choć jestem przyzwyczajony do samodzielnego podejmowania trudnych decyzji – uważam, że na tym polega rola prezydenta – to jednak w tej sprawie wsparcie wszystkich radnych byłoby istotnym argumentem. Niestety, radni PiS nie chcieli zajmować się tą sprawą i dwukrotnie odrzucili wniosek o jej włączenie do porządku obrad. Gdy ugoda została podpisana, PiS ostro mnie atakował, próbował zresztą grać tą kartą również podczas kampanii, wykorzystując do tego TVP. A wie pan dobrze, jakie metody stosują dziennikarze „mediów narodowych". Na nic się to zdało, ugoda była dla miasta bardzo korzystna, bo w jej efekcie uzyskaliśmy 80 milionów złotych, które w krótkim czasie zostały wpłacone do budżetu przez wykonawcę. Wydaje mi się zresztą, że było to najwyższe odszkodowanie w dziejach polskiego samorządu.

To była wojna na wyniszczenie...

Której celem było skompromitowanie mnie i moich współpracowników w oczach mieszkańców. Nie cofali się nawet przed poruszaniem spraw osobistych. Nie mam wątpliwości, że działali na rozkaz. Takie postępowanie jeszcze bardziej zmotywowało mnie do ciężkiej pracy w kampanii wyborczej. Odbyłem 45 spotkań z mieszkańcami, uczestniczyłem we wszystkich ośmiu publicznych dyskusjach kandydatów na prezydenta miasta, które zorganizowano w Białymstoku... Ten wysiłek zaowocował zwycięstwem. Przyznaję, że sprzyjał mi też los. W czasie kampanii dwóch inwestorów podjęło decyzję o lokalizacji w Białymstoku dużych, nowoczesnych biurowców, w których powstanie nawet 30 tysięcy mkw. powierzchni biurowej, a co za tym idzie potencjalnie 3 tysiące miejsc pracy. Przed kampanią moi adwersarze zarzucali mi, że tego typu inwestycji w Białymstoku brakuje, ale wobec pojawienia się tych informacji ten wymierzony we mnie argument okazał się kapiszonem. Wojna prowadzona przeciwko mnie przez PiS za pomocą radnych tej partii spowodowała, że byłem w tej kampanii bardzo zdeterminowany.

Wybory zmieniły sytuację. W radzie będzie pan miał komfortową sytuację, bo spośród 28 jej członków aż 16 należy do stworzonej przez pana koalicji.

Sytuacja faktycznie się zmieniła. Tuż przed naszą rozmową dzwonił do mnie z przeprosinami jeden z radnych PiS upływającej kadencji. Ubolewał, że on i jego koledzy tak się zachowywali. Cóż, dyscyplina partyjna. Tyle że ta dyscyplina uderzała nie tylko we mnie, ale przede wszystkim w mieszkańców Białegostoku. Gdyby radni PiS współpracowali, być może można byłoby zrobić dla miasta więcej.

Tylko z lekką przesadą można powiedzieć, że Koalicja Obywatelska powstała właściwie z pańskiej inspiracji. Już półtora roku temu powołał pan na swoich zastępców działaczy samorządowych z Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej.

Białystok dał przykład. Rzeczywiście, powierzyłem funkcje dwóch wiceprezydentów przedstawicielom Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, a także działaczowi mojego Komitetu Truskolaskiego, do koalicji weszło również lokalne Forum Mniejszości Podlasia. Wszyscy solidarnie pracowaliśmy na mój wybór na prezydenta Białegostoku, ale również na wybór naszych kandydatów do Rady Miasta. I przekonaliśmy mieszkańców do tych kandydatur.

Większość ludzi, którzy przez cztery lata doświadczali takich ataków jak pan, odkłada rękawice i rezygnuje. Po trzech kadencjach mógł pan rzucić samorząd i na przykład wrócić na uczelnię.

Mógłbym, ale to nie w moim stylu. Ataki dały mi paliwo do dalszego działania, do udowodnienia, po czyjej stronie jest racja. Nie uważam, aby w takim momencie powinno się rejterować i zostawiać pole tym, którzy zachowywali się niegodnie, wbrew interesom mieszkańców. Bo blokowanie działań prezydenta nie jest niczym innym jak tylko działaniem na szkodę mieszkańców i całego miejskiego organizmu. Oczywiście, nie jestem dzieckiem, świetnie wiem, że walka polityczna ma swoje prawa i swoje, często brutalne, reguły, ale nie powinno się takich metod nadużywać. Zwłaszcza w samorządzie. Ponieważ byłem atakowany, zdecydowałem się kandydować.

Podlasie uchodzi za bastion Prawa i Sprawiedliwości. Pańskie zwycięstwo już w pierwszej turze dowodzi, że ta opinia jest mocno przesadzona.

Wybory samorządowe rządzą się swoimi prawami. Tu większą wagę przykłada się nie do słów, ale do rzeczywistych osiągnięć, które w miastach czy gminach podlegają zresztą błyskawicznej weryfikacji. Ale mam wrażenie, poparte dziesiątkami spotkań i setkami rozmów z mieszkańcami Białegostoku, że wahadło zaczyna się wychylać w drugą stronę. Ludzie mają już dość nieudolnych rządów PiS, wszechogarniającego konfliktu, spychania Polski na obrzeża Unii Europejskiej, a być może nawet jej wypychania z Europy.

Białystok był trochę na uboczu kampanii samorządowej, która została zdominowana przez pojedynek Rafała Trzaskowskiego i Patryka Jakiego w Warszawie, a w ostatnich dniach przez próbę wypchnięcia Hanny Zdanowskiej z Łodzi. Tymczasem to był jednak pojedynek wagi ciężkiej. Miał pan przeciwko sobie Jacka Żalka, posła rządzącej obecnie koalicji.

Który chętnie korzystał z pomocy swoich politycznych kolegów, udzielających mu wsparcia. Podczas kampanii w Białymstoku dwa razy gościł premier Mateusz Morawiecki, dwa razy był tu wicepremier Jarosław Gowin, raz wicepremier Piotr Gliński. W ostatnim tygodniu przed ciszą wyborczą minister Mariusz Błaszczak zorganizował uroczysty capstrzyk z udziałem mojego kontrkandydata. A w ostatni dzień kampanii około godziny 14 klubowi Jagiellonia – także z czynnym udziałem mojego kontrkandydata – przekazano czek na 1,4 miliona złotych na budowę nowych boisk piłkarskich. Ucieszyłem się, że te pieniądze trafią do Białegostoku, ale nie da się zaprzeczyć, że była to kolejna, podjęta w ostatnim momencie, próba przekonania białostocczan do głosowania na kandydata Zjednoczonej Prawicy. Byłbym zapomniał – podczas kampanii odwiedził Białystok również Jarosław Kaczyński i też oczywiście zachęcał do głosowania na Jacka Żalka. Wizyty tak prominentnych osób, ich wsparcie dla kandydata PiS najlepiej świadczą, jak bardzo zależało im na przejęciu władzy w Białymstoku, jak bardzo byli zdeterminowani. Kandydat Prawa i Sprawiedliwości zdobył poparcie 30 procent wyborców, ja 56 procent... Mówi się, że PiS pierwszy wszedł do Białegostoku i pierwszy z niego wychodzi. Może to prognostyk dla całej Polski?

Właśnie. Wybory samorządowe stały się pewnego rodzaju plebiscytem za lub przeciw rządzącej krajem koalicji. Pan i pańscy kandydaci na radnych też byliście beneficjentami tych nastrojów?

Wiele osób na przedwyborczych spotkaniach mówiło, że ma już dość PiS. Sądzę, że głównymi beneficjentami tych nastrojów stały się samorząd i cała Polska, bo frekwencja była w tych wyborach znacznie wyższa niż w poprzednich latach. Nie jest jeszcze idealnie, ale wzrost frekwencji o 10 procent robi wrażenie.

Co pan poczuł w momencie ogłoszenia wyników?

To nie był jeden moment. Niestety, nie miałem aż takiej przyjemności jak Rafał Trzaskowski czy Hanna Zdanowska, bo w pierwszych godzinach po ogłoszeniu wyników wyborów, czy raczej prognozy exit poll, wcale nie byłem pewien zwycięstwa. Początkowo ogłoszono, że głos na mnie oddało 51,6 procent wyborców, więc nie było pewne, że wygrałem już w pierwszej turze. Byłem ostrożny i namawiałem do ostrożności moich współpracowników, bo to jednak była granica błędu statystycznego. Ale później mój wynik zaczął rosnąć. Nad ranem, chyba gdzieś około godziny 4, dostałem informację, że dostałem 54 procent głosów, nieco później, że 56 procent, co oznaczało pewne zwycięstwo w pierwszej turze. To oczywiście dało mi wielką satysfakcję, ale radość mącił brak informacji o kandydatach naszej koalicji do Rady Miasta. Obawiałem się, że powtórzy się sytuacja z poprzedniej kadencji, że rada znowu będzie zdominowana przez PiS. Nie bardzo umiałem to sobie wyobrazić, bo chyba w tej kadencji byłoby jeszcze gorzej. Miałem prawo, opierając się na wcześniejszych doświadczeniach, spodziewać się wendety za moje zwycięstwo nad kandydatem Zjednoczonej Prawicy. W końcu dowiedzieliśmy się, że będziemy mieli w radzie większość. Poczułem ogromną ulgę, choć tu informacje były początkowo sprzeczne. Raz dowiadywaliśmy się, że będziemy mieli 16 radnych, później, że jednak 15, czyli przewaga byłaby minimalna. Wreszcie stanęło na 16. Poczułem satysfakcję, ale też wielką ulgę.

Dużo gratulacji?

Napływają. Rozmawiamy w powyborczy poniedziałek, a ja już dostałem ponad 200 esemesów, odebrałem kilkadziesiąt telefonów. Miły moment, nie ma co ukrywać.

Zmęczenie?

W tym momencie nawet nie bardzo. Ono z pewnością przyjdzie, ludzki organizm ma określoną wydolność, ale na razie trzyma mnie przy życiu napięcie. I adrenalina, która cały czas krąży.

Ten rząd oskubuje samorząd z kolejnych prerogatyw, a teraz może ten kurs zaostrzyć. Nie obawia się pan, że zostanie takim współczesnym Janem bez Ziemi?

Jak na razie rząd oskubuje z prerogatyw przede wszystkim samorząd wojewódzki. Próbuje scentralizować decyzje, twierdząc, że zapewni to większą skuteczność i efektywność na przykład w wydawaniu środków unijnych. Im tam, w Warszawie, wydaje się, że wszystko wiedzą najlepiej, nawet to, gdzie budować drogi i mosty. Ale pamiętajmy, że do tej pory PiS rządził tylko w jednym sejmiku samorządowym, więc takie działanie było właściwie bezkarne. Inaczej jest w gminach, gdzie jednak jest wielu wójtów czy burmistrzów z tej partii. Wierzę, że oni będą mitygowali takie zapędy, sprzeciwiali się marginalizowaniu samorządu.

Jak będzie teraz wyglądała współpraca z rządem? Niektóre deklaracje złożone podczas ostatniej kampanii wyborczej nie brzmią zbyt optymistycznie.

Bardzo chciałbym współpracować z rządem dobrze i harmonijnie, bo tego wymaga interes mieszkańców Białegostoku. Proszę mi wierzyć, jestem na taką współpracę otwarty. Tyle że ona niezbyt dobrze wychodzi. Przystępujemy właśnie do budowy w mieście Muzeum Sybiru. To ważna inicjatywa, która ma unaocznić Polakom gehennę naszych przodków w carskiej Rosji i w komunistycznym Związku Radzieckim. Inicjatywa budowy tego muzeum połączyła wiele środowisk, w tym środowisko PiS. Rozmawiałem o budowie Muzeum Sybiru z Jarosławem Selinem, wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego. Był tej inicjatywie bardzo przychylny, mamy zresztą zapisane w umowie dofinansowanie z budżetu państwa w wysokości 14 milionów złotych. Dużo, bo budżet całego przedsięwzięcia wynosi 37 milionów złotych. Na wmurowanie kamienia węgielnego wysłaliśmy zaproszenie do wicepremiera Piotra Glińskiego. Ale nie przyjechał. Oświadczył, że takiego zaproszenia nie dostał. Ja wiem – mamy potwierdzenie – że zostało wysłane. Może gdzieś zaginęło? Mam jednak nadzieję, że w przyszłości, gdy emocje kampanii nieco już opadną, współpraca z rządem ułoży się lepiej.

Jakie ma pan plany na czwartą kadencję?

Po raz pierwszy zostałem prezydentem Białegostoku w 2006 roku. Dzisiaj to miasto jest już zupełnie inne niż na początku XXI wieku. Ludzie, którzy odwiedzają Białystok, podkreślają, że jest bardzo zadbany, czysty, szybko się rozwija. Dodam, że ma też bardzo dobre perspektywy na przyszłość. Oczywiście nie wszyscy mieszkańcy podzielają tę opinię. Ludzie szybko się przyzwyczajają do dobrego, a ich aspiracje nieustannie rosną. To dobrze, rosnące aspiracje są motorem postępu i motywują nas do dalszej pracy. W nowej kadencji będziemy realizowali program, który przedstawiliśmy podczas kampanii wyborczej. Ten program jest bardzo konkretny i w pełni realny. W najbliższych latach nie planujemy już wielkich, spektakularnych inwestycji, może poza wspomnianą już budową Muzeum Sybiru oraz budową hali sportowej. W nowej kadencji chcemy się skupić na osiedlach, być jak najbliżej ludzi, poprawiać ich najbliższe otoczenie. Chcemy się też skoncentrować na młodych białostocczanach, rozbudować służącą im infrastrukturę, w tym przede wszystkim żłobki, których mamy zbyt mało. Zainicjowałem też politykę senioralną. Podobnie jak w całym kraju w Białymstoku rośnie liczba osób, które zakończyły już swoją aktywność zawodową, ale są w pełni sprawne, głodne życia i chcą z niego korzystać. Będziemy też kładli nacisk na rozwój gospodarczy miasta. To oczywiście priorytet, bo bez pieniędzy pochodzących z podatków wszystkie inicjatywy pozostaną na papierze.

Regiony
Dolny Śląsk zaprasza turystów. Szczególnie teraz
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku