Nie chodzi tylko o pytanie „kto wygra, kto przegra", ale raczej o konkrety typu kto jaki program będzie realizował, jeśli już wygra rywalizację. W przypadku wyborów samorządowych odpowiedź jaką dają obywatele przy urnach jest dla nich samych bardzo ważna. Wybierają przecież tych, którzy na co dzień będą kształtować ich życie w dzielnicy, mieście, miasteczku, wsi.
Tym razem jest nieco inaczej. Lista pytań po wyborach jest niepokojąco długa. Przykład – wielkim zwycięzcą w Łodzi jest Hanna Zdanowska – ponad dwie trzecie głosów, triumf już w I turze, trzecia kadencja w fotelu prezydenta i to rekordowo długa, bo teraz pięcioletnia. A mimo to wielu zadaje sobie pytanie, jak długo pani prezydent będzie... prezydentem. Jest przecież skazana prawomocnym wyrokiem, a ekipa dobrej zmiany zapowiadała, że taki ktoś nie może rządzić wielkim miastem.
Przykład drugi – nie wiadomo do dziś, jakie będą konkretne efekty licznych zapowiedzi liderów rządzącej koalicji, iż jeśli wygrają nie ci, co powinni rząd może niezbyt przychylnym okiem patrzeć na współpracę z takimi decydentami lokalnymi. Co to znaczy konkretnie? Czy nie da tyle pieniędzy regionowi z niewłaściwym szefem samorządu, ile by mógł dać? Czy będzie wyraźnie sprzyjał rejonom gdzie rządzi właściwa partia?
Przykład trzeci. Unijne miliardy, a tych ciągle Polska otrzymuje mnóstwo dzielą m.in. sejmiki. Przed wyborami było tak, że władze sejmików były zwykle przychylne prezydentom i burmistrzom z tego terenu. Teraz jest inaczej – w połowie kraju sejmiki są z zupełnie innej politycznej parafii niż władze wielkich i średnich miast na ich terenie. Jak teraz będą dzielone unijne pieniądze? Kto je dostanie, a dla kogo zabraknie? Czy uda się prezydentom dogadać z szefami sejmików ponad – a raczej mimo – politycznych różnic?
Jeśli ktoś liczył, że wyborcy pokażą swoje preferencje a potem – albo nareszcie – w samorządach będzie wiadomo kto, z kim, jak i po co, to się srodze pomylił. Nadal żyjemy w ciekawych czasach.