Sobotnie przedpołudnie na rynku w Przemyślu. Wojak Szwejk odlany z żeliwa pykał fajeczkę i trzymał kufel. Miś (przemyski herb i figura w fontannie) orzeźwiał się wodą. W takiej atmosferze siedzące na ławkach towarzystwo mijała żwawa pani, kłaniając się głową i zachęcając: – Szybko, szybko, chodźcie do biblioteki. – A dlaczego? – dopytywali odpoczywający na ławce. – Tam się dzieją same ciekawe historie – odpowiedziała, nie zatrzymując się, a nawet gdy popatrzyła na zegarek – przyspieszyła. – Chodźcie za mną – kobieta zniknęła w bramie, za którą schody prowadzą w górę, na dziedziniec Przemyskiej Biblioteki Publicznej.
Kryminalne południe
I tam właśnie w samo południe 13 czerwca zaczęło się spotkanie czytelników z Markiem Krajewskim, autorem kryminałów. Akcja jego książek zazwyczaj rozgrywa się we Wrocławiu, a właściwie w Breslau.
– W moim rankingu miast najważniejszy jest Wrocław, potem Lwów, gdzie urodziła się moja mama, a następnie malutkie nadmorskie miasto Darłowo, skąd pochodzi moja żona – wyliczał były naukowiec zapytany, czy istnieje szansa, by któraś z jego powieści opowiadała o Przemyślu.
To było trzecie tego dnia spotkanie z autorami książek, w trzecim, przedostatnim dniu 9. Bieszczadzkiego Lata z Książką. Marka Krajewskiego, a przedtem Michała Jagiełłę (taternika, pisarza i poetę), słuchała grupa Polaków z Lwowa, którzy przyjechali porozmawiać z polskimi literatami, dziennikarzami i językoznawcami, gośćmi wydawnictwa BOSZ, organizatora Spotkań.
– A czy pamięta pan, jak w języku niemieckim brzmi gwara lwowska, bo to są specyficzne, trudne do przetłumaczenia określenia – zapytała jedna ze słuchaczek Marka Krajewskiego.