Rz: Czy grudniowy koncert Florence and the Machine w łódzkiej Atlas Arenie to kolejne podwyższenie poprzeczki dla Go Ahead i awans do koncertowej ekstraklasy?
Łukasz Minta: Na pewno jest to dla nas znaczący koncert i duże wydarzenie, ale nie chcę określać jego wartości, dopóki się nie odbędzie. Myślę też, że poważna firma nie może uznać jednego koncertu za potwierdzenie zmiany pozycji na rynku. Wolimy powoli budować swoją pozycję, niż wykonywać radykalne kroki. Trzymamy się tego, co jest naszą specjalizacją, czyli koncertów w klubach, choć nie odżegnujemy się też od większych wyzwań. Chcemy organizować halowe koncerty, dlatego nie tylko Florence and the Machine oraz Macklemore & Ryan Levis w łódzkiej Atlas Arenie są dla nas wyzwaniami pozwalającymi spróbować sił na poziomie, na którym wcześniej nie operowaliśmy.
Gwiazdy tego formatu co Florence były do tej pory obstawiane przez globalnych graczy, czyli Live Nation albo Alter Art.
Na pewno czujemy satysfakcję, że udało nam się podpisać kontrakt z taką gwiazdą, jednak nie bez znaczenia było to, że jako pierwsi sprowadziliśmy Florence do Polski, organizując jej koncert w warszawskiej Stodole. Mogę powiedzieć o sukcesie taktyki, na którą się zdecydowaliśmy, czyli inwestowania w początkujące gwiazdy, u których wyczuwamy duży potencjał rozwojowy i prezentujemy je większej widowni. Tak było z Jessie Ware!, która po raz pierwszy występowała w małym warszawskim klubie, a ostatnio zapełniliśmy podczas jej koncertu kilkutysięczny Torwar. Może następny show odbędzie się w jeszcze większej hali. Również na początku kariery zaprosiliśmy duet Disclosure, który w tym roku był gwiazdą Open'era.
Oraz Roskilde, gdzie rywalizował z Paulem McCartneyem.