W tej chwili z lubelskiej listy najwięcej jest produktów pochodzenia zbożowego, dlatego że Lubelszczyzna kojarzyła się z regionem kaszy jaglanej i gryczanej oraz mąki. Jest też ogromny potencjał lasów. Są więc grzyby i przetwory. Jest też ponad 30 produktów oczekujących na wpis. Ryby schodziły przez dłuższy czas na boczny tor, ponieważ nie było tradycji ich jedzenia. Powód był banalny – były trudno dostępne.
Ciężko namówić producentów ryb, aby zarejestrowali swoje produkty?
Głównym problemem jest kwestia dystrybucji ryb. Producenci sprzedają je głównie dużym odbiorcom, bo nie mają jeszcze infrastruktury, aby prowadzić sprzedaż samodzielnie. Właściciel stawu może sprzedawać odłowione ryby, ale nie może sprzedawać elementów ryby, ponieważ musi spełnić określone warunki sanitarne. Dopiero pojawiają się programy unijne, z których będzie można pozyskać fundusze, choćby na promowanie ryb słodkowodnych. Planujemy organizować targi rybne, na których byłaby możliwości zakupu ryb.
A wracając do szyneczki z karpia, czy są inne lokalne potrawy z karpia, które powinny trafić na listę produktów tradycyjnych?
Na pewno karp faszerowany i karp po żydowsku, bo na Lubelszczyźnie mieszały się smaki różnych kultur i nacji. Tu była duża tradycja jedzenia karpia po żydowsku, czyli na półsłodko. W formie faszerowanej lub w formie fileta, który jest gotowany w dużej ilości warzyw, z cebulą i rodzynkami. Z tego robiona jest galaretka, potem porcje, razem z cebulą, śliwkami, rodzynkami, są zalewane. To jest lekko delikatna, mętna, szaro-brunatna galaretka zawierająca karpia i cebulkę z dodatkami. Karp po żydowsku może stać się taką potrawą eksportową Lublina jak cebularz. Wymaga tylko większego wysiłku włożonego w promocję.
Może Lubelszczyzna potrzebuje festiwalu ryby?