Emeryt, który chce być jak Bolt

MICHAŁ DERUS | Ma 25 lat i pochodzi z Tarnowa. Urodził się bez lewej dłoni, ale biega szybciej niż niejeden w pełni zdrowy sprinter. Jest już mistrzem świata, marzy o złocie na paraolimpiadzie w Rio.

Aktualizacja: 10.01.2016 17:24 Publikacja: 10.01.2016 16:32

Michał Derus – dwukrotny mistrz świata w biegu na 100 m oraz dwukrotny wicemistrz na 200 m (Lyon 201

Michał Derus – dwukrotny mistrz świata w biegu na 100 m oraz dwukrotny wicemistrz na 200 m (Lyon 2013; Ad-Dauha 2015). W 2014 roku w Swansea zdobył też na obydwu dystansach mistrzostwo Europy. Jego rekord życiowy na setkę wynosi 10,51 s, na 200 m – 21,87 s.

Foto: archiwum prywatne

Mówią na niego „Emeryt". Jak na człowieka pokonującego 100 m w mniej niż 11 sekund dość zaskakująco. – Trzy, cztery lata temu robiłem badania okresowe. Po próbie wysiłkowej na rowerze lekarz zażartował, że mam wydolność jak emeryt. Trener to podchwycił i tak już zostało – opowiada „Rzeczpospolitej" Michał Derus i dodaje: – Nigdy nie byłem długodystansowcem. Skupiam się głównie na 100 m.

Walka z rekordem

W październiku obronił w Ad-Dausze tytuł mistrza świata na tym królewskim dystansie. I choć zdobył tam też srebro na 200 m, ze swojej życiówki (21,87) zadowolony nie jest. – To rezultat daleki od tych osiąganych przez pełnosprawnych sprinterów – nie ukrywa.

W Katarze przebiegł setkę w 10,73 s (to wynik zaledwie o 0,01 gorszy od rekordu świata w jego grupie startowej), ale potrafi szybciej. W 2014 roku, rywalizując w Katowicach z zawodnikami w pełni zdrowymi, uzyskał 10,51, ale z oczywistych względów ten rezultat nie mógł zostać uznany. – Walczę z tym rekordem prawie dwa lata, ale za każdym razem na przeszkodzie staje pogoda lub zbyt silny przeciwny wiatr – tłumaczy. Nie ma jednak wątpliwości: w 2016 roku rekord zostanie poprawiony, bo konkurencja jest coraz większa, wszyscy robią postępy.

Jego idolem jest Usain Bolt. – Chcę być jak on: zawsze najszybszy – podkreśla. Wolałby nie być nazywany „polskim Pistoriusem". Zresztą nie przypomina sobie, by ktoś o nim kiedyś tak powiedział. Uważa, że sportowcy z protezami nóg nie powinni zostać dopuszczeni do startu z osobami pełnosprawnymi.

– Według mnie to niesprawiedliwe. To typowa walka technologiczna. Ciekaw jestem, ile skoczyłby Niemiec Markus Rehm (rekordzista świata w skoku w dal – przyp. red.), gdyby wybijał się nie z protezy, tylko ze swojej nogi – zastanawia się Derus. Sam urodził się bez lewej dłoni. – Większość codziennych czynności wykonuję jedną ręką, dlatego lewą stronę mam gorzej rozbudowaną niż prawą. Wykluczone są ćwiczenia ze sztangą na górne partie mięśni. Brak dłoni utrudnia mi przede wszystkim start z bloku. Staramy się wyrównać te dysproporcje i dążyć do poprawy techniki i mocy – wyjaśnia.

Trenuje od 2005 roku. W trzeciej klasie gimnazjum dowiedział się, że w jego rodzinnym mieście jest klub dla osób niepełnosprawnych – Start Tarnów. Zanim trafił na bieżnię, próbował swoich sił na basenie. Nauczył się pływać, pojechał nawet na zawody, ale nie miał wątpliwości, że jest trochę za stary (15 lat) na rozpoczęcie kariery. Poszedł na trening lekkoatletyczny, spodobało mu się, a pierwsze sukcesy na mistrzostwach Polski niepełnosprawnych przekonały go, że warto zająć się bieganiem na poważnie. W 2011 roku, już na studiach informatycznych w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Tarnowie, poznał trenera Piotra Kuczka. Współpracują ze sobą do dziś.

– Mam do niego zaufanie, mądrze podchodzi do treningu i to przynosi efekty. Wcześniej opiekował się m.in. Rafałem Ostrowskim (specjalizującym się w biegu na 400 m przez płotki – przyp. red.) – mówi Derus, który obecnie reprezentuje dwa kluby: Start, gdy bierze udział w zawodach dla niepełnosprawnych, i KS AZS PWSZ Tarnów, kiedy rywalizuje z pełnosprawnymi.

Gałęzie na bieżni

Rok temu został inżynierem. Temat pracy: „System wizyjny do zliczania przejeżdżających samochodów". – Nie miałem własnego pomysłu, przeglądałem proponowane tematy, a ten wydał mi się prosty i szybki w realizacji – przyznaje z uśmiechem. Po obronie zapisał się na kolejne studia na PWSZ, kierunek wychowanie fizyczne. Nie pracuje, chciałby dobrze przygotować się do paraolimpiady. – To najważniejszy rok w mojej karierze – powtarza.

Na jaką pomoc może liczyć? – Od października sponsoruje mnie firma Häfele Polska (akcesoria meblowe i budowlane – przyp. red.). Po mistrzostwach w Ad-Dausze otrzymałem stypendium Ministerstwa Sportu. To pozwala mi spokojnie myśleć o Rio. Poza tym Grupa Azoty wspiera sekcję lekkoatletyczną mojego AZS – wylicza.

Droga na szczyt była jednak kręta i wyboista. Zajęcia na stadionie z żużlową nawierzchnią w Tarnowie, wyjazdy do Krakowa i Rzeszowa, by przeprowadzić porządny trening w kolcach na nawierzchni tartanowej, czy zimowe ćwiczenia w 60-metrowym korytarzu hali położonym przy toaletach, pod trybunami.

– To tarnowskie realia. Niejednokrotnie miałem kłopot z wejściem na stadion. Zdarzało się, że brama była zamknięta na kłódkę i musiałem przeskakiwać przez siatkę. Obiektu, z którego nie można nic wynieść – śmieje się Derus i dodaje: – Podobno teraz nie ma już takich kłopotów, ale rzadko tam bywam. Trenuję w hali PWSZ. Coś się w Tarnowie zaczyna jednak zmieniać. Powstał lekkoatletyczny orlik z 300-metrową bieżnią. Jesienią do użytku ma być oddany stadion z prawdziwego zdarzenia z bieżnią sześciotorową.

Brak pieniędzy i profesjonalnej opieki medycznej to wciąż największy problem, z jakim muszą się mierzyć sportowcy niepełnosprawni. Zgrupowania odbywają się tylko w kraju. – Związek wolałby, byśmy trenowali wyłącznie w Wiśle, w ośrodku należącym do Startu. A ten ośrodek to jedna wielka ruina, czas zatrzymał się tam dawno temu. Kiedy na ostatnim obozie kolega poprosił o odgarnięcie gałęzi z bieżni, nie miał kto posprzątać – opowiada Derus. Część kadry buntuje się i jeździ m.in. do Słupska i Bydgoszczy. Ale to niejedyne absurdy.

– Na zgrupowaniach brakuje odpowiedniego zaplecza medycznego, nie jeździ z nami żaden lekarz ani dobry fizjoterapeuta. Możemy liczyć jedynie na pomoc masażysty – wspomina. – Od 2015 roku Polski Związek Sportu Niepełnosprawnych dostaje wsparcie z PFRON (Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych – przyp. red.), przed igrzyskami będzie więcej zgrupowań, zrobili nam jakieś badania. Trochę się polepszyło. Ale w mediach nadal traktuje się nas jak piąte koło u wozu. Nawet podczas takich zawodów integracyjnych jak Memoriał Kamili Skolimowskiej nasze starty przechodzą niezauważone. Głośniej jest o nas tylko, gdy wracamy z igrzysk. Ale zaledwie przez chwilę – zaznacza.

Psychika nie zawodzi

Życzyłby sobie, by w Polsce nie patrzono na nich z politowaniem, ale jak na normalnych, zaradnych ludzi. Najbardziej lubi jeździć do Wielkiej Brytanii, dwukrotnie był zapraszany na mityngi w Londynie. – To inny świat, kibice przychodzą, interesują się naszymi zmaganiami, dopingują. U nas na trybunach świecą pustki, bo nikt nie wie, że są w ogóle mistrzostwa Polski i gdzie się odbywają. Zresztą brak kibiców coraz częściej zauważa się również podczas rywalizacji w zawodach pełnosprawnych – mówi.

Miał w swojej karierze moment kryzysowy. Gdy w 2008 roku nie otrzymał międzynarodowej klasy sportowej umożliwiającej starty z osobami niepełnosprawnymi, chciał zrezygnować z biegania. – Powiedzieli mi, że jestem za sprawny. Przez pięć lat mierzyłem się tylko ze zdrowymi, byłem załamany, patrząc, jak moi rówieśnicy zdobywają medale. Biegałem na tym samym poziomie, a nic z tego nie miałem – nie kryje rozczarowania.

Koło nosa przeszła mu paraolimpiada w Londynie, do Rio jedzie jako faworyt. Jak radzi sobie z presją? – Powiem szczerze, że już na mistrzostwach świata w Ad-Dausze stresowałem się o wiele bardziej niż dwa lata wcześniej w Lyonie. Wtedy debiutowałem i nikt na mnie nie liczył, teraz jechałem, by obronić tytuł. Myślę, że w Brazylii to może się powtórzyć, ale do tej pory psychika mnie nie zawiodła – przekonuje.

Marzy też o występie na igrzyskach. Ale w Polsce nikt nawet nie zbliżył się do minimum olimpijskiego (10,16). Kwalifikacji do tej pory nie wywalczyła również sztafeta. – W 2011 roku Dariusz Kuć pobiegł 10,15. Od tego czasu nikt nie zszedł poniżej 10,20. W ubiegłym roku najlepszy wynik to 10,36 Adama Pawłowskiego. Dzieli nas od najlepszych przepaść – przyznaje.

Na paraolimpiadzie jego głównym konkurentem powinien być 20-letni Brazylijczyk Petrucio Ferreira dos Santos. W 2015 roku pokonał setkę w 10,77, pobił także rekord świata na 200 m (21,49). W Ad-Dausze zabrakło go z powodu kontuzji. – Wiem, że będzie mocny. Tym bardziej że pobiegnie u siebie. Ale ja wierzę, że jestem w stanie osiągnąć swój cel – kończy Derus.

Mówią na niego „Emeryt". Jak na człowieka pokonującego 100 m w mniej niż 11 sekund dość zaskakująco. – Trzy, cztery lata temu robiłem badania okresowe. Po próbie wysiłkowej na rowerze lekarz zażartował, że mam wydolność jak emeryt. Trener to podchwycił i tak już zostało – opowiada „Rzeczpospolitej" Michał Derus i dodaje: – Nigdy nie byłem długodystansowcem. Skupiam się głównie na 100 m.

Walka z rekordem

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Materiał partnera
Nowa trakcja turystyczna Pomorza Zachodniego