Grudzień 2013 roku, Sopot, drużynowe mistrzostwa Polski do lat 16. Legia jest faworytem, ale tytułu nie zdobywa. Lider drużyny Kacper Żuk po dwóch setach meczu półfinałowego schodzi z kortu. Płacze. Ból pleców jest nie do zniesienia. W nocy nie może zasnąć, środki przeciwbólowe ledwie uśmierzają mękę.
Po wielu diagnozach okazało się, że doszło do uszkodzenia kręgu L5. – Może stało się to z powodu błędu technicznego przy serwisie, może ze względu na wadę genetyczną. Wyglądało to bardzo niepokojąco. Dziś mówię o tym spokojnie, ale wtedy byliśmy pełni zwątpienia, nie wiedzieliśmy, czy Kacper jeszcze wróci do tenisa – opowiada jego ojciec i zarazem trener Artur Żuk.
Z piekła do nieba
Już wtedy, przed kontuzją, wyniki Kacpra przykuwały uwagę. Nauczony gry przez ojca w Nowym Dworze Mazowieckim, od zawsze zawodnik KT Legia, w Polsce w swoich kategoriach wiekowych do lat 12 i 14 był zdecydowanym numerem 1. Bez kompleksów radził sobie ze starszymi od siebie. Na olimpiadzie młodzieży w Łodzi, inaczej mówiąc mistrzostwach Polski do lat 16, dotarł do półfinału, będąc chłopcem o dwa lata młodszym. W Tennis Europe, czyli międzynarodowym tenisowym gimnazjum, wygrywał turnieje za turniejem, na zakończenie 2013 roku był na szóstym miejscu. Wyniki wskazywały na ogromny potencjał. W jednej chwili kontuzja kręgosłupa mogła przekreślić wszystko.
Zabieg operacyjny polegający na przeszczepie komórek macierzystych z biodra do uszkodzonego kręgu przeprowadził traumatolog Łukasz Antolak. Rodzice i zawodnik długo żyli w niepewności, jakie będą efekty chirurgicznej interwencji. Młody legionista przez trzy miesiące chodził w gorsecie, niemal codziennie uczęszczał na zabiegi rehabilitacyjne.
On sam nigdy nie dopuszczał do siebie myśli, że może żyć bez tenisa, bez sportu. Kontuzjowany, nie mogąc wziąć rakiety do ręki, przychodził z tęsknoty oglądać treningi i mecze kolegów. Pierwszy raz do treningu przystąpił po ośmiu miesiącach od występu w Sopocie. On, który ogrywał starszych od siebie, wracał do sportu, grając z trzy–cztery lata młodszymi dziećmi na obozie organizowanym przez ojca. Kiedy dzięki dzikiej karcie wystartował o Puchar Bohdana Tomaszewskiego i stanął do walki z rówieśnikami, nie dał rady. Bał się nawet zaserwować. Odpadł w pierwszej rundzie.