Rz: Wprawdzie moja gazeta powstaje w Warszawie, ale po ostatnim meczu Lecha z Legią wielu moich znajomych, ciesząc się ze zwycięstwa Legii, dodawało: szkoda Lecha. Mecze tych drużyn to sól rozgrywek, niezależnie od ich miejsc w tabeli.
Jan Urban: Bo więcej je łączy, niż dzieli. Teraz przeżywam w Poznaniu to samo, co czułem, pracując w Warszawie. Dwa duże miasta z wielkimi aspiracjami, dwa kluby z dziesiątkami lat tradycji, dwa nowoczesne stadiony, porównywalne możliwości organizacyjne oraz finansowe i normalne ambicje: kto jest lepszy. Kiedy grają między sobą, liczy się tylko to. To, że my przegraliśmy z Podbeskidziem, a Legia z Termaliką, nie ma znaczenia. W odczuciu kibiców obydwu klubów i tak jesteśmy najlepsi.
Czasami miłość do klubu przybiera formy drastyczne, a emocje biorą górę nad rozsądkiem. Krótko mówiąc, skoro jest miłość, to musi być i nienawiść.
Kibice są równie ważni dla Legii jak i dla Lecha. Przed ciężkimi meczami, nie tylko z Legią, czuje się wyjątkową presję, a kiedy Lech miał serię nieudanych spotkań, to frekwencja na trybunach malała. Kibice płacą, więc trzeba o nich dbać. Nie da się ich oszukać i nikt nie próbuje. Słabsza gra w przypadku Lecha nigdy nie wynika z lekceważenia. Pamiętajmy też, że kibice Lecha i Legii to nie są tylko ci ludzie, którzy przychodzą na stadion. To się czuje na mieście. Dla nich też gramy.
Ale był taki okres w ubiegłym roku, kiedy kibice Lecha mieli prawo czuć się mało komfortowo. Drużyna zdobyła mistrzostwo Polski, w meczu o Superpuchar rozbiła Legię, a potem spoczęła na laurach. Doszło do tego, że trzeba było zmienić trenera. Zastąpił pan Macieja Skorżę i zaczął się marsz z ostatniego miejsca w tabeli do góry. Pstryknął pan palcami?