Rz: Do tytułu pierwszej książki „Fucking Polak" dopisał pan w drugiej „nowe życie". To jakie ono jest?
Arkadiusz Onyszko: Bardziej dojrzałe, bardziej boskie. Każdego rana wstaję i dziękuję Bogu za to, że się obudziłem, że mam wspaniałą rodzinę, że możemy wspólnie zjeść śniadanie. W każdej chwili to może się skończyć. W Danii byłem przedstawiany jako okaz zdrowia. Przez 11 lat nie miałem żadnej kontuzji. Jedna wizyta u lekarza zmieniła wszystko. Usłyszałem: panie Arkadiuszu, pan jest inwalidą. Ugięły się pode mną nogi, przez chwilę nic nie słyszałem. A zaraz potem lekarka powiedziała: pan w piłkę nigdy już nie zagra. Przecież ja w życiu potrafiłem tylko to, rozumiesz? Świat nagle mi się zawalił. Co dalej? Słyszę, że mojej nerki nie ma co ratować, tu trzeba się dializować! Wcześniej, podczas badań, przyglądałem się ludziom w szpitalu, było mi ich żal. Czułem się od nich lepszy. Nagle stałem się jednym z nich. Pięć godzin, co drugi dzień, przykuty do maszyny. Kiedy chciałem gdzieś pojechać na dłużej, musiałem sprawdzać, czy na miejscu mają dla mnie stację do dializ. Zadawałem sobie pytania: ile to będzie trwało? Może całe życie? W szpitalu mijałem się z ludźmi, którzy dializowali się od 20 lat, mieli zakładane plastikowe żyły, bo ich naturalne były już tak grube i pokłute, że się nie nadawały do dializy. Oni mieli świadomość, że mogą już nigdy nie doczekać przeszczepu. Cholernie się bałem, że czeka mnie to samo. Ale byłem pacjentem z jajem. Śmiałem się, żartowałem.
Reakcja obronna?
Chyba tak. Nie wszystkim pielęgniarkom się to podobało. Ale chciałem, by wszystkim te trudne godziny mijały jak najlepiej.
Fragmenty o chorobie nerek i nerwowym czekaniu na przeszczep robią wrażenie.