Ulice Starego Miasta, Kazimierza i Starego Podgórza zapełnią się wielojęzycznym tłumem. Ten początek sezonu wywołuje u mnie pewne rozdrażnienie. Przypomina mi bowiem, że 10 mln turystów rocznie zmienia charakter miasta. W pewnym sensie kradnie mi miasto mojej młodości.
Przez dwa pierwsze lata liceum codziennie w drodze do szkoły przemierzałem Rynek Główny. Nader często nie docierałem do piątki (obecnie najlepszego w mieście ogólniaka), bo przy dochodzącej do Rynku ul. Jana mieściło się znamienite studyjne kino Sztuka. Otwarte w roku 1916, w latach 70. było miejscem pokazów filmowych dla uniwersyteckiego filmoznawstwa. Dzięki spędzonym tam wagarom poznałem historię światowej kinematografii. Dziś w tej jakże cennej lokalizacji w centrum kino (pod nazwą ARS) istnieje już tylko dzięki naciskom fanów i lokalnych mediów, a pachnące popcornem multipleksy przeniosły się na obrzeża.
Przez ostatnie dwa lata liceum przechodziłem codziennie pod Wawelem i... też nie mogłem dojść do szkoły. Któż by bowiem oparł się pokusie wiosennych wagarów na wiślanych bulwarach, czy też możliwości przekroczenia Bramy Herbowej i odwiedzenia – uwaga, zupełnie pustej(!) – Katedry. Dziś przejście dla pieszych łączące zejście od Bramy Herbowej z ulicą Kanoniczą jest zmorą krakowskich kierowców, a nawet rowerzystów, bo tłumy zorganizowanych lub niezorganizowanych turystów stale dezorganizują tam ruch kołowy. Tłok na Wawelu spowodował, że krakauerzy tacy jak ja swojego zamku nie odwiedzili czasem nawet od kilkunastu lat.
Zamiast tego możemy podziwiać blokujące ulice turystyczne meleksy (ozdoba nieznana w innych turystycznych miastach) oraz „disnejowskie" karety, które na zamówienie gawiedzi zastąpiły niepozorne „zaczarowane dorożki".
Szanowni turyści! Nie proszę was, żebyście oddali mi moje miasto. To już chyba nie jest możliwe. Proszę jedynie, byście nie traktowali go jak wesołego miasteczka i poświęcili mu chwilę refleksji. Na przykład gdy słuchacie hejnału. Czy wiecie, że w roku 1850 obowiązywał zakaz trąbienia z wieży mariackiej? Po powstaniu krakowskim i wiośnie ludów Austriacy obawiali się sygnału do kolejnego buntu. Kiedy pewnego dnia sygnalista zauważył lokalny pożar, musiał się udać na odwach przy Wieży Ratuszowej, by poprosić o zgodę na wszczęcie alarmu. Jednak austriacki oficer nie miał takich uprawnień i musiał pójść po zgodę do domu komendanta na odległy Stradom. Gdy wreszcie wrócił, pożar (jeden z największych w historii Krakowa) szalał już w całym mieście.