Powiedzenie „o zmarłych dobrze albo wcale" Zygmunta Kukli nie dotyczy. Nie słyszałem, żeby ktoś mówił o nim źle za życia więc po śmierci tym bardziej. - Zyga mówił to, co myślał-wspomina Andrzej Szarmach-Zyga nigdy nie kombinował - dodaje Grzegorz Lato. - Nie knuł, nie zazdrościł ludziom, był życzliwy dla wszystkich - mówi Andrzej Binkowski, kolega z boiska piłki ręcznej Stali Mielec, a potem działacz PZPN.-Zygmunt był lojalny i odpowiedzialny - to słowa Jacka Gmocha.
Każdy kto poznał Zygmunta Kuklę mniej więcej takim go zapamiętał. Wielki, zwalisty chłop, z bujną grzywą i długimi bakami, jakie w latach siedemdziesiątych należały do dobrego tonu. Chodził wolno, przechylony na bok, niewiele mówił, sprawiał wrażenie mruka. Dopóki nie nabrał do człowieka zaufania. Wtedy coś się w nim otwierało, dowcipkował, opowiadał, czasami miewał potrzebę mówienia.
Kilka lat temu pojechałem do niego do Mielca właśnie po to, żeby poopowiadał. Wiedziałem, że zastanę go w kiepskim stanie fizycznym i psychicznym. Trochę się bałem tej rozmowy i tego, co tam zobaczę. Zygmunt Kukla mieszkał od lat w tym samym bloku z wielkiej płyty, przy ulicy Janusza Kusocińskiego, rzut kamieniem od stadionu Stali. Normalny dom, przemiła żona, kawa, ciastka, bo kolega z Warszawy przyjechał. Mówili mi, że zastanę melinę a żony nie poznam, bo dawno od Zygmunta odeszła. W rzeczywistości była z nim do końca. Wychowali i wykształcili dwoje dzieci, tworzyli wspaniałą rodzinę. Tylko Zygmunt miał pecha.
Z papieroskiem pod prysznic
Może gdyby nie ujął się honorem, do pierwszej tragedii by nie doszło. Kiedy zakończył karierę, Stal zaproponowała mu pracę w roli trenera bramkarzy. Zygmunt, w swoim stylu stwierdził: „sam się nie uczyłem to innych uczyć mi nie wypada". Faktycznie, zaczął naukę w technikum, ale jej nie skończył, bo nie było kiedy. W tygodniu trenował a w niedziele grał. I tak od dzieciaka. Odrzucił więc płynącą z serca propozycję klubu i podjął pracę robotnika fizycznego w zakładach WSK PZL Mielec, gdzie przez całe życie pracowali też jego rodzice. On, któremu kłaniało się przez lata całe miasto, teraz chodził rano do roboty, wkładał kombinezon i zasuwał z tymi, którzy przychodzili na stadion go oglądać.
Któregoś dnia wydarzyło się nieszczęście. Nie zauważył wózka widłowego, który wbił się w niego i przygniótł do ściany. Kiedy się obudził w szpitalu był przekonany, że nie ma nogi. Urwała się, amputowano ją-nie wiadomo, niewiele pamiętał. Uratowano ją cudem, miesiącami utrzymywała ją metalowe rusztowanie. Nigdy już na niej nie stanął.