Rozmowa z Henrykiem Talarem, polskim aktorem teatralnym i filmowym

Pewna szlachetna część widowni, dla której warto robić ambitną sztukę, jest w każdym mieście - uważa Henryk Talar aktor teatralny i filmowy.

Publikacja: 27.07.2016 23:00

Henryk Talar

Henryk Talar

Foto: Fotorzepa / Ostalowski Jakub

Rz: Od wielu lat jest pan jednoznacznie kojarzony z Warszawą, aż trudno uwierzyć, że po drodze były takie przystanki jak Bielsko - Biała, Kalisz, Częstochowa. Czy te miasta wnosiły coś w pana osobowość ?

Henryk Talar: Z pewnością tak. Co nie znaczy, że w jakimś decydującym stopniu. Jeśli człowiek się zmienia, to musi mieć świadomość, że gdzieś w środku wciąż pozostaje sobą. To mamy w genach. Fizyczność, sposób myślenia pozostaje taki sam niezależnie od tego, czy żyjemy w Kaliszu, Bielsku - Białej, Częstochowie, Warszawie, czy Paryżu. Do dziś pamiętam słowa mojej nauczycielki, która mówiła: zmieniaj życie, nie zmieniając siebie.

Ale są i tacy, którzy powinni wiele w sobie zmienić...

Ciągle nas ktoś poucza, że powinniśmy w sobie coś poprawić, lepiej ułożyć stosunki z bliźnimi itp. Nie kwestionuję, sytuacji, w której chcemy być lepsi, dążymy do samodoskonalenia. Chodzi tylko o to, by w tych przemianach pozostać sobą, być wiernym sobie, nie zatracić własnej osobowości. Bo w tych przemianach jest cienka granica, którą można przekroczyć próbując na siłę upodabniać się do kogoś. A w rezultacie stając się bezwiednie czyjąś bezwartościową kopią.

Czyli warto siebie polubić?

Oczywiście. Umieć znaleźć w sobie wzorzec dla siebie, czyli zidentyfikować pragnienia, marzenia, ale też ustalić własne słabości. Mieć odwagę zabrać głos w konkretnej sprawie, a nie tylko milcząco słuchać.

Brzmi to prawie jak przesłanie Pana Cogito...

Zaczęliśmy może z wysokiego Ce, ale zapytał mnie pan o pewien system wartości, więc tak to zabrzmiało. Z tymi przemyśleniami wędrowałem sobie jako aktor z Kalisza, a potem jako warszawski aktor obejmujący Teatr w Bielsku, czy Częstochowie. I szybko się przekonałem, że pewna szlachetna część widowni ci, dla których warto robić wielką, ambitną sztukę, jest w każdym ośrodku. A powiem nawet więcej -w mniejszych miastach ta praca będzie nawet bardziej doceniona. I ta świadomość mobilizuje jeszcze bardziej. Jeżdżąc po teatrach, zauważyłem że w mniejszym ośrodku poczucie klęski jest dla aktorów bardziej dotkliwe.

Dlaczego?

W Warszawie jak się coś nie uda, można to zrekompensować sobie i widzom w filmie i serialu. Na tzw. prowincji nie ma takich możliwości, po nieudanej roli aktor zostaje sam ze sobą. Bo na prowincji bardzo doskwiera artystyczna samotność. Zaznaczam, że słowa używam prowincja wyłącznie w znaczeniu geograficznym, a nie artystycznym. Wielokrotnie okazało się, że wartościowe zjawiska artystyczne zdarzają się częściej poza tzw. centralą.

Podczas słynnej dyrekcji Izabelli Cywińskiej w Kaliszu szybko wyrósł pan na czołowego aktora. Do zespołu warszawskiego teatru Ateneum przychodził pan w glorii sławy. Łatwe było to przejście?

Szybko okazało się, że tamta pozycja niewiele się liczyła. W Warszawie właściwie musiałem zaczynać wszystko od początku. Udowodnić innym, ale przede wszystkim sobie, że jestem coś wart.

I mieć na uwadze, że niektórzy nowi koledzy traktować będą pana jak naturalne zagrożenie.

Brałem to pod uwagę, ale zaskoczyło mnie to, że z rezerwą podchodzili do mnie głównie halabardnicy, aktorzy drugiego planu. Pierwszy podał mi wyciągniętą rękę Romek Wilhelmi, który był tam niewątpliwą gwiazdą. I co ciekawe, przyjaźń z nim przetrwała lata. Kiedy graliśmy ze sobą, mogłem mówić o pełnym partnerstwie.

Dla teatru zawsze miał pan wiele serca i pokory.

Wyznaję tezę, że teatr wymaga pełnego poświęcenia. Jest zbyt poważną zabawką, by zajmowali się nim dyletanci. Mam tu na myśli zarówno tych, którzy w nim występują, jak i tych, którzy o nim piszą.

Kiedy przeniosłem się do Warszawy i zaangażowałem do Ateneum, a potem do Studia wyznawałem tezę, że etat w teatrze jest najważniejszy, a reszta się zobaczy. Od kilku już lat nie ma takiej pewności. I jestem w tym konsekwentny tak dalece, że po kilku sezonach w Teatrze Narodowym sam dobrowolnie odszedłem z etatu. Dzięki temu w ramach programu Teatr Polska mogłem jako Prospero z szekspirowską „Burzą" gościć w wielu miastach Polski, spotykać się z widzami złaknionymi teatru. Chwilami było to męczące, ale dawało poczucie misji, z jakiej ten nasz zawód bywa stale obdzierany.

Nie jest pan więc chyba specjalnie przywiązany do Warszawy.

Wprost przeciwnie. Warszawa przyjęła mnie z otwartymi ramionami. Poczułem jej gościnność, mimo że na początku mieszkaliśmy z żoną i córką w typowych domach z betonu na Ursynowie. To miasto ma niezwykłą energię. Ja lubię chodzić po nim śladami konkretnych ludzi, artystów, pisarzy. Tu nie miejsca przywołują pamięć, lecz zdarzenia. Tragiczna, ale piękna i wzruszająca historia. Nie waham się użyć określenia miejsca bohaterskie. O tym wszystkim zwłaszcza w sierpniu jest okazja do chwili refleksji i zadumy.

Rz: Od wielu lat jest pan jednoznacznie kojarzony z Warszawą, aż trudno uwierzyć, że po drodze były takie przystanki jak Bielsko - Biała, Kalisz, Częstochowa. Czy te miasta wnosiły coś w pana osobowość ?

Henryk Talar: Z pewnością tak. Co nie znaczy, że w jakimś decydującym stopniu. Jeśli człowiek się zmienia, to musi mieć świadomość, że gdzieś w środku wciąż pozostaje sobą. To mamy w genach. Fizyczność, sposób myślenia pozostaje taki sam niezależnie od tego, czy żyjemy w Kaliszu, Bielsku - Białej, Częstochowie, Warszawie, czy Paryżu. Do dziś pamiętam słowa mojej nauczycielki, która mówiła: zmieniaj życie, nie zmieniając siebie.

Pozostało 86% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Regiony
Odważne decyzje w trudnych czasach
Materiał partnera
Kraków – stolica kultury i nowoczesna metropolia
Regiony
Gdynia Sailing Days już po raz 25.
Materiał partnera
Ciechanów idealny na city break
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Materiał partnera
Nowa trakcja turystyczna Pomorza Zachodniego