Rz: Objął pan Lecha Poznań w październiku zeszłego roku i po początkowym marszu w górę tabeli, zmianie w sposobie gry i w wynikach, znowu coś tąpnęło. Ten zespół wyglądał już jakby był na dobrych torach, tymczasem problemy zaczęły wracać: brak skuteczności, czasem charakteru. Jakby zespół pod pana kierownictwem powiedział „a", ale nie umiał powiedzieć „b".
Jan Urban: Lech Poznań niedawno był mistrzem Polski. To nie jest klub, który rokrocznie zdobywa tytuł. Oczywiście liczy się w walce o trofea, obliguje go do tego pozycja i historia, ale nie jest seryjnym mistrzem Polski. Lech w zeszłym sezonie walczył w finale Pucharu Polski. W tym sezonie sięgnęliśmy po Superpuchar, podobnie jak rok temu. Lech w poprzednim sezonie występował w rozgrywkach grupowych Ligi Europejskiej, co po raz ostatni zdarzyło się pięć lat temu. Patrząc z szerszej perspektywy, z Lechem naprawdę nie jest tak źle. Natomiast nasz brak awansu do pucharów w zeszłym sezonie ewidentnie jest wpadką.
Umie pan to wytłumaczyć?
Po raz pierwszy od dawna musieliśmy rozegrać tak dużą liczbę meczów. Po tym jak objąłem zespół, faktycznie dość szybko wydostaliśmy się ze strefy spadkowej, wskoczyliśmy do górnej ósemki, a gdy przyszło do podziału punktów, mieliśmy zaledwie trzy punkty straty do podium. Mieliśmy jednak też wielkiego pecha i dlatego zadania nie udało nam się wykonać. Marcin Robak kontuzjowany był cały sezon, na ponad miesiąc, a runda wiosenna trwała trzy, wypadł Szymon Pawłowski. Niki Bille Nielsen musiał dwa razy pauzować po cztery mecze. Karol Linetty leczył się i nie grał, po to, by mógł pojechać na mistrzostwa Europy.
Początek tego sezonu też nie jest imponujący, poza meczem o Superpuchar oczywiście. To już moment, by bić w dzwony alarmowe?